ZAWODY

BELFER, UCZEŃ i PONAD 30 STOPNI W CIENIU!

W każde wakacje staram się kilka razy zabrać syna na ryby. Póki co najstarszego, ale pozostałe dzieci też już się upominają o swoje racje. Czasu jest mało, więc często nie ma możliwości wyboru, kiedy to nastąpi. Padło na niedzielę, której zdecydowanie głównym wydarzeniem był finał Mistrzostw Europy 2024 pomiędzy Hiszpanią, a Anglią. W oczekiwaniu na sportowe emocje postanowiliśmy po obiedzie pojechać nad okoliczną gliniankę posiedzieć nad wodą. Niestety ponad 30 stopni na termometrach nie napawało optymizmem. 

Tym razem postanowiłem ograniczyć swoją aktywność do minimum i robić za nauczyciela. Nie to, żeby mnie do tego zawodu ciągnęło. Wręcz przeciwnie, bo mam znajomych nauczycieli i wiem z czym to się je. Z resztą mam trójkę dzieci i cieszę się, że nie muszę zajmować się trzydzieściorgiem:) „Obyś cudze dzieci uczył”, brzmi słynne przekleństwo, ale ja na szczęście tego dnia tylko jedno i to swoje:)

Tego dnia wędkowaliśmy feederem klasycznym i na method feeder, więc przygotowaliśmy dwa rodzaje drobnego pelletu i zanętę Tiger Nuts & Corn z ekonomicznej serii od Professa. Idealnie na relaks.

Tyle pelletu wystarczy nam tego dnia do wędkowania. Zaraz namaczamy. Wystarczy minuta w wodzie i będzie idealny.

Przyjechaliśmy i zaraz zabraliśmy się do roboty. Będziemy wędkować max 3-3,5 godziny, więc towaru wiele nie potrzebowaliśmy. Zalewamy, mieszamy, czyli praca wre. Ja wziąłem się za pellet, a młody za namaczanie, mieszanie i przecieranie zanęty. Jest uśmiech, bo pachnie całkiem przyjemnie. Towar dopaliliśmy wanilią w płynie:)

Krzysiek miesza zanętę.

Zanętę do koszyczka dodatkowo wzbogaciliśmy o odrobinę płatków owsianych, kukurydzę i pieczywo fluo. Tego dnia nie zabraliśmy robaków, bo chciałem aby ze względu na upały  był to totalny relaks i ryby, które przyginały szczytówkę cieszyły oko. Mamy już za sobą wspólne połowy drobnicy i tym razem chcieliśmy poczekać na konkrety, czyli rybki co najmniej średnie.

W czasie, gdy ja odbyłem wycieczki na inne stanowiska i rozmawiałem ze znajomymi, syn pilnował wędek i holował swojego pierwszego karpia w życiu. Ryba nie była duża, ale niesamowicie silna i zrobiła na młodym wędkarzu ogromne wrażenie. Krzysiek wcześniej miał na rozkładzie średnie leszczyki i liny, więc pierwszy raz miał karpiowe odjazdy…

Zdecydowanie konieczna jest nauka prezentowania ryby, ale w taki upał już  sobie darowaliśmy.

Zgodnie z przewidywaniami brania nie były zbyt częste, ale jeśli już to konkretne, a rybki całkiem przyzwoite. Ja dalej instruowałem syna co i jak, a on realizował plan. Za hol karpia dostał nawet brawa od zgromadzonych „kibiców” i komentarz, że „będą z niego ludzie”😉 Kolejny na rozkładzie był przyzwoity już leszczyk. Pamiętajmy, że było ponad 30 stopni, a na okolicznych stanowiskach szału nie było. Delikatnie mówiąc, bo część wędkarzy obok była na zero.

 Mieliśmy też małe wpadki. Jedną z nich zaliczyłem niestety ja, bo gdy syn zajęty był dokarmianiem kaczek, nastąpiło potężne branie i na wędce zameldował się piękny ok 2 kg lin, który wypiął się „profesorowi” przy samym podbieraku, metr od brzegu, wjeżdżając w przybrzeżne liście grążela.

W tych przybrzeżnych „kapslach” straciłem swoją rybę dnia.

Stwierdziłem, że lepiej żeby syn holował kolejne ryby…i Tak było. Drugi na rozkładzie karpik wjechał za pół godziny. Tym razem bez fotki, bo wielkościowo identyczny więc nie męczymy i wypuszczamy od razu. 3:0 dla syna:))

Około 18.30 robi się cicho i nic specjalnego się w łowisku nie dzieje. Nie ma obcierek, nie ma wskazań.  Trwa to jakąś godzinę. Jestem nawet trochę zdziwiony, bo myślałem, że właśnie gdy zrobi się chłodniej, to ryby zareagują lepiej. Zaczynamy się powoli zwijać, żeby spokojnie dojechać do domu, zjeść kolację i obejrzeć meczyk. Zawsze powtarzam synowi, że dopóki wędki w wodzie, to jest szansa na rybę… Tak było tym razem. Syn czyścił kuwetki,  a ja tym razem zacinam ładne branie i wiemy, że to karp. Ryba stawia duży opór, nie daje się podnosić, a mi przypomniała się moja samotna wyprawa, podczas której już po zachodzie słońca, niemal z tego samego miejsca wjechał piękny karp. o czym możecie przeczytać tutaj. Tym razem po chwili okazało się, że karpik nie jest duży, ale tzw. wyścigowy. Satysfakcja jednaj jest, bo potwierdził coś, o czym mówiłem synowi chwilę przed.  – „Tato, miałeś rację!” usłyszałem z entuzjazmem. I to wystarczy!

Mój karpik o zachodzie słońca.

Na koniec jeszcze tylko dla przypomnienia. Pamiętajcie, gdy jedziecie z dziećmi nad wodę w taki upał, żeby wasi podopieczni byli odpowiednio posmarowani kremem przeciwsłonecznym z dużym filtrem, posiadali czapkę i duży zapas wody. Połamania.

Tekst i foto: Tomek Sikorski

foto: Krzyś Sikorski

 

 

 

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress