Wiosenna rzeka to przeważnie wielka niewiadoma. Ryby teoretycznie powinny przepływać już w strefy bardziej natlenione i opuszczać zimowiska, ale ten rok jest specyficzny. Dodatnie temperatury sprawiają, że o zimie niby wszyscy już zapomnieli, ale w nocy potrafi wyskoczyć jeszcze lekki przymrozek. To sprawia, że ryby częściowo są i na zimowiskach i w rynnach, a nawet w typowo letnich bankówkach, np. w okolicy warkocza. Musiałem na coś się zdecydować.
W tle zalana ostroga. Zestawy umieszczę w połowie jej długości, między prądami.
Leszczowe Turbo. Ciemna, drobna zanęta na rzeczne leszcze.
Melasowanie zanęty do rzecz obowiązkowa.
Średniak, ale i tak cieszy.
Chcąc znaleźć coś „pomiędzy”, zdecydowałem się na szukanie ryb na blatach między płytkim wstecznym nurtem, a nurtem głównym, blisko zalanej ostrogi. W pobliżu biegł główny uciąg, gdzie o tej porze na pewno ryb byłoby niewiele. Wsteczniak biegł pod samymi nogami, ale nie był zbyt głęboki, co również gwarantowało co najwyżej ryby drobne. Woda nad blatem między prądami wstecznym i głównym nie pędziła jak szalona. Koszyk 60 gram pozwalał na komfortowe łowienie. Do tego słuszna głębokość prawie 3 metry, dawała szansę nie tylko na rzeczny drobiazg, ale również bonusy w postaci leszczy.
Po śniadaniu, wiatr wzmógł się a niebo pokryło siwymi chmurami.
Do wiadra wsypałem zanętę leszczową Turbo. Seria Turbo na moich wodach sprawdziła się wielokrotnie. Drobna frakcja i ciemny kolor dają bezpieczny i lubiany przez ryby wariant. Dodatkiem jaki powędrował do zanęty było odrobinę płatków, które wcześniej zalałem melasą. Chciałem, aby mimo lodowatej jeszcze wody, ryby przypominały sobie smak słodyczy. Robaki dozowałem w trakcie łowienia i jak się później okazało, potrzeba ich było dać dość sporo.
Kolejny leszczyk. Wielbiciel czerwonych robaczków.
Krąp wersja „do nadgarstka.”
Jeśli chodzi o wędkowanie obie wędki zaklipowałem tak aby zestawy lądowały na blatach. Jeszcze przed świtem spóźniłem typowe leszczowe branie. Potem wraz ze wschodzącym słonkiem, przypomniały o sobie krąpie. Towarzyszyło im kilka płotek. Płoć ta typowa rzeczna to jednak w moich stronach ryba rzadka. Kiedyś łowiłem je znacznie częściej. Teraz łowi się ich raptem kilka sztuk i to co najwyżej wiosną. Krąpie za to nie wybrzydzały i widać było, że są mocno wygłodniałe. Koszyk należało starannie nabić z dużą ilością mięska, co selekcjonowało nieco większe egzemplarze. Przynęty pogrubiałem w trakcie wędkowania, zacząłem najpierw od pinki, potem dwa białe, potem białe podparte pinkami a na końcu na hak wędrował już gruby, czerwony robak. To na czerwonego robaka udało się przechytrzyć największe ryby tego dnia. Leszcze nie było okazami, ale i tak cieszyły moje oczy.
Koszyczek 60 gramowy był w tym dniu idealny.
Wyniki.
To był wspaniały dzień, a ja miałem ręce pełne roboty. Takie wędkowanie właśnie, sprawia mi najwięcej frajdy. Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak