Nie ukrywam, że choć nie boję się słońca, to jednak jeśli chodzi o wędkarskie przygody, nie lubię plażowej pogody. Jeśli jest gdzie się schować to dobrze, ale w sezonie letnim w prognozach pogody szukam zimnych frontów i orzeźwienia. Być może kosztem brań, bo jednak ryby lubią stabilną pogodę, ale jednak wolę chłodek.
Zasada ta obowiązuje przede wszystkim na akwenach komercyjnych. Słońce nas nie spali, ludzi jakby trochę mniej i można dłużej posiedzieć. Jeden z takich czerwcowych dni wykorzystałem na kolejne w tym roku spotkanie z metodą. Ponownie zawitałem na łowisku Piorunów, czyli całorocznym zbiorniku z fajną populacją „angielskich” ryb. W tym sezonie staram się wrócić do gry, bo choć zacząłem łowić na methodę bardzo wcześnie, to jednak przez kolejne sezony więcej czasu poświęcałem odległościówce, tyczce i klasykowi. Czas wrócić do dobrych nawyków, a bez treningów nie da się tego zrobić.
Moim celem były karasie i linki zamieszkujące ten akwen. Wiedziałem, że o karpie będzie bardzo trudno, bo moje ulubione, kameralne miejsce jest mocno oddalone od miejscówek, które przeważnie odwiedzają karpiarze. W środku sezonu wiadome jest, że duże ryby przebywają i żerują tam, gdzie podane jest do stołu bardzo obficie. Ciężko je odciągnąć niewielką ilością towaru z podajnika do metody.
Pellety, kóre będą stanowiły podstawę mojego wędkowania w ten nieco specyficzny dzień.
Standardowo słodki i zarazem bezpieczny pellet 2 mm Profess lin-karaś, oraz drugi alternatywny i odważniejszy, który domieszam później, to pellet Profess o aromacie mielonki. Wariant mięsny może przyniesie pewne niespodzianki, gdy na sprawdzony nie będzie brań;)
Lin-Karaś pachnie zdecydowanie lepiej:))
Jak każdy pellet, także i ten należy poznać, wyczuć i zastosować zgodnie z przeznaczeniem. Na łowisku gdzie nie ma dużo drobnej ryby, dobrze żeby był puszysty i pracujący, bo ja również zamierzałem mocno pracować wędziskiem. Pellet miał nie zamulać na dnie. Wystarczyło zalać pellet na kilkadziesiąt sekund wodą Potem odsypać na sitko, lub pudełko z sitkiem do ochotki i pozostawić na czas rozkładania sprzętu. Dojdzie do pięknej sprężystej formy.
Jeśli chodzi o przynęty, to postanowiłem dziś podejść dość selektywnie rezygnując na wstępie z tych mniejszych. Na warsztat poszły więc 12 milimetrowe twarde pellety o smaku halibut-truskawka i wątroba. Dwa śmierdziele w sporych rozmiarach miały pomóc rybom odnaleźć moje przynęty w bogatej w aromaty wodzie. Łowiąc na Piorunowie nie zabieram zbyt dużo kolorowych rarytasów, popupów, waftersów itp, bo na tym łowisku mam lepsze efekty na przynęty barwy naturalnej.
SPRZĘT: Chwila o zestawach. Odmierzyłem Dwie linie. Jedna na 40 metrze, a druga w połowie tego dystansu. Wędki o długości 3m na linii krótkiej oraz 3,6 m na długiej. W obu wędziskach zastosowałem szczytówki 1 uncjowe. Zestawy zamontowane przelotowo- nie lubię samołówek, bo rozleniwiają:). Koszyczki standardowe 20 gram. Zestawy na żyłkach głównych 0.25 zakończone gotowymi przyponami o długości 8 cm i średnicy 0,18 mm. Hak nr 10-12 z włosem.
Obie wędki poszybowały do wody. Szczerze mówiąc bardziej liczyłem na drugą linię i nie zawiodłem się. Rzeczywiście na branie nie trzeba było czekać zbyt długo. Pomimo przelotnych opadów i ewidentnej huśtawki ciśnień, to coś się działo. Pierwsze na 40 metrze pojawiły się leszczyki i karasie.
Amator wątróbki
Po krótkiej fazie dobrych brań, zmiana pogody dała znać o sobie i o eldorado mogłem zapomnieć. Brania nie były gwałtowne, trzeba było wyczuć moment kiedy można zaciąć. Sporo nietrafionych zacięć biorę na karb mojego błędu związanego z dobraniem zbyt małego haka w stosunku do dużej przynęty, której tego dnia używałem.
Ryby brały wyjątkowo delikatnie. Na wędce można było odczuć, że próbują i bawią się przynętą. Próbowałem łowić też na mniejsze przynęty o wielkości 8 mm, ale to nie sprawiło, że brania były pewniejsze. Również dorobienie pelletu o aromacie mielonki nie zmieniło szczególnie zachowań karpiowatych. To nie był łatwy dzień. Większość ryb, które złowiłem wzięła na długiej linii. Na 20-tym metrze niewiele się tym razem działo. Raz jednak ustrzeliłem dublecik.
Trafił się w końcu też linek, który jako jedyny zaserwował mi emocje związane z mocnym, karpiowym niemal przygięciem szczytówki. Linek postanowił, że nie będzie pozował do zdjęcia grupowego i podczas wypuszczania do siatki, udał się obok;)
Szczególną niespodziankę tego dnia, był jednak doświadczony przez życie, karaś złocisty. Widać, że musiał za młodu wziąć wędkarzowi, który tak mocno zacinał, że aż zdeformował rybie całkowicie pysk. Patrząc z boku, ryba praktycznie nie ma otworu gębowego. Karaś prawie nie walczył na dystansie. Myślałem, że mam malutkiego leszcza, który po zacięciu od razu się wyłożył. Przy brzegu jednak weteran się obudził i podjął walkę. Całkiem spory złoty karaś, którego nazwać pięknym byłoby lekkim nadużyciem.
Weteran
Pogoda tego dnia była przedziwna i zdecydowanie wpływała na opieszałość w braniach. Raz padało, a raz się rozpogadzało. Przez cały dzień mocno wiało. Z wędkowania jestem jednak zadowolony. Udało się z wody wyjąć trochę fajnych rybek. To był kolejny udany dzień nad wodą i kolejna lekcja wędkarskiego rzemiosła. Zabrakło w moim karpiowym podbieraku…jedynie karpia, ale może następnym razem!
Tego dnia nie było drobnicy. Łowiłem same fajne rybki.
Tekst i Foto:
Tomek Sikorski