Gorące lato, zupełny brak wody, a co za tym idzie kapryśne ryby, które nie zawsze dają się złowić. Taka sytuacja sprawiła, że do łask w moim repertuarze wróciły łowiska komercyjne. Przy normalnym stanie wody pewnie pływałbym gdzieś lizakami w narwiańskim nurcie, łowiąc choćby krąpie, zamiast polować na mogłoby się wydawać, łatwe ryby. Ale w zaistniałej sytuacji wyjścia nie miałem.
Jedno stwierdzić muszę. Czasy się zmieniają i te łatwe ryby, coraz więcej smakołyków widziały i nie z jednego haczyka „chleb” jadły. Kiedyś mistrz matchówki lub miłośnik łowienia na koszyki na komercji mógł zwyczajnie się wyszaleć. Teraz już niekoniecznie. Ryby w popularnych łowiskach specjalnych też muszą czasem odpocząć, mają swoje gorsze dni, lub po prostu nie biorą. Ostatnio modna „methoda” też zaczęła zawodzić. Jak nie bierze to nie bierze.
W takie dni precyzja wydaje się być nie mniej istotna, niż na niejednych zawodach wędkarskich, dlatego postawiłem na tyczkę.
Kilka słów o sprzęcie…
Amortyzator jaki zastosowałem podczas wędkowania stanowiła pusta guma o grubości 2,1 mm, firmy Traper. Zestawy uwiązałem na mocnej osiemnastce od Colmica. Pewne zacięcie i hol miały zapewnić haki Nuclear BS5000 tego samego producenta.
Żyłka nr 18 to absolutne minimum na tego typu łowiska.
Postawiłem też na karpiowe spławiki Vimby z grubszą antenką. Fantastyczne sygnalizatory, ponieważ w jednej z dostępnych serii producent przewidział regulację korpusu kosztem wydłużania lub skracania kila. Świetny patent na głębszą wodą czy choćby wietrzną pogodę. Modyfikacja jest prosta i można jej dokonywać nad wodą w dowolnym momencie. Asortyment ten jest dostępny w sklepie roach-shop.pl
Spławiki Vimba Carp to idealne rozwiązanie na komercje.
Nikogo nie powinna dziwić gramatura spławika. Na chimeryczne ryby to podstawa.
Aby nie przesadzać z tym dobrodziejstwem nie zamierzałem fundować rybom wabika w postaci zanęty z najwyższej półki. Precyzja to jedno, a towar do którego są przyzwyczajone to drugie. Garść pelletu i szklanka zanęty karpiowej powinny w zupełności wystarczyć.
Z firmą Fikadofish miałem już styczność testując specyficzne zanęty. Tym razem była okazja sprawdzenia pelletu
Uzupełnieniem moich rybich przynęt była kukurydza oraz zanęta spożywcza.
Nie mogłem zapominać o częstym kubkowaniu robakami lub pelletem. Dodatkowo zastosowałem kukurydzę konserwową jako zanętę i przynętę. W łowisku jest zatrzęsienie małego i średniego leszczyka, dlatego liczyłem, że małe „bremesy” szybko najedzą się treściwszą karmą. Uwaga ta była słuszna ponieważ po półgodzinie leszczykowego eldorado ciągłe donęcanie pelletem , robactwem i kukurydzą przyniosło pierwszą poważną rybkę. Złotą rybkę!
Takie karasie pospolite do rzadkość nawet na popularnych łowiskach komercyjnych.
Jednym z moich trzech życzeń było przyprowadzenie kolejnej. Drugie branie, znów okazało się być ślicznym, grubo ponad kilogramowym złotem.
W tym dniu nie używałem siatki. Prosto z podbieraka okazy lądowały do wody.
Potem w stołówce zameldowały się leszczyki w granicach 200-400 pkt. Kolejne mocne branie i ładny około półtorakilowy leszcz wylądował na macie. Również złoty, wpadający w brąz!
Ten leszcz wybrał czerwonego robaka.
W dni tak zwanego bezrybia nie zawsze do stołu przyjdą karpie. Tym razem żaden nie chciał skubnąć mojej przynęty. Większe okazy „cyprinusów” padały na kulki proteinowe u łowiących nieopodal karpiarzy. Na moich oczach złowili oni kilka ładnych dwucyfrówek ! Łowienie na proteinę to jednak zupełnie inna historia, o której mam nadzieję kiedyś wam opowiem.
Wodom cześć!
Tekst i foto: Marcin Cieślak, foto: Marzena Lemańska