Liga moczykije.net rusza niebawem, więc postanowiłem zobaczyć na własne oczy, gdzie odbędzie się rywalizacja i jaki rybostan króluje na niewielkim ,ale malowniczym łowisku w województwie łódzkim. Zabrałem wędzisko, trochę towaru i pojechałem w niedzielny poranek posiedzieć z wędką i być może sprawdzić, co miejscowe ryby lubią, a przed czym uciekają na drugą stronę akwenu.
Nie ma jak wschód słońca nad wodą.
Zachęcony sobotnim słoneczkiem, które sprawiło, że prace w ogrodzie przeprowadzałem w koszulce na ramiączka pomyślałem, że niedzielne wędkowanie, będzie prawdziwą sielanką! Dobrze, że o godzinie 4 rano, podczas porannej kawki sprawdziłem prognozy, bo bym pewnie nad wodą wytrzymał z godzinę, albo i to nie. Na szczęście tuż przed wyjściem, do auta zabrałem kombinezon zimowy! Poranek przywitał mnie rześkim powietrzem i jedną kreską powyżej zera na termometrze. Nad wodą temperatura odczuwalna była niestety zdecydowanie niższa, ze względu na porywisty wiatr.
Do moich kuwetek trafiły dwa rodzaje drobnego (1.5 mm) pelletu do Professa. Wariant ciemny Salt Fish Meal i jasny Sweet Natural daje zawsze sporo możliwości kombinacji, mieszania, nakładania. Dodatkowo coś smużącego z zanęty, może poprawić atrakcyjność naszej mieszanki.
Wędkowanie rozpocząłem na 30 metrze, a dodatkowo 15 metr nęciłem sobie z procy samym pelletem zanętowym, plus co jakiś czas dostrzeliwałem kilka ziarenek halibutowego pelletu w rozmiarze 8 mm. W nęceniu procą nie było jakiejś specjalnej precyzji. Zamierzałem zrobić plac i zobaczyć, czy ryby w tych warunkach podpływają bliżej.
Pierwsze pół godziny nie zwiastowało nic pozytywnego. Dość płytki akwen, smagany wiatrem nie dawał znaku życia. Duża fala nie dawała możliwości obserwowania życia na powierzchni, ale pod wodą też go widać nie było. Na żyłce przez dłuższy czas nie było żadnych obcierek. Aż w końcu gwałtowne branie, zacięcie i …
Tak, jako pierwsza pojawiła się płotka. Na bagnecie miałem waftersa Mikrus, więc mogła się trafić. Nie ma co marudzić. Jeszcze kilka razy zarzuciłem w to miejsce zestaw z mikrusem, ale brały kolejne płotki. Nie po to tu jednak przyjechałem. Zmieniłem rozmiar przynęty na większy. Tym razem powinno wystarczyć, aby wyeliminować drobnicę.
Który kolor był skuteczny? tego nie napiszę, bo w końcu to trening przed zawodami:)
Zawsze sprawdzam w kuwecie, czy waftersy odpowiednio pracują.
Jak można się domyśleć, po pierwszym rzucie z dużą przynętą na haczyku melduje się…kolejna płotka. Na szczęście po chwili selekcja okazała się jednak skuteczna i w końcu po zacięciu czuję jakiś opór! W łowisko weszły większe rybki. Pierwszy melduje się ładny japoniec.
Trudne warunki powodują trudne ryby, ale w niedługim czasie mam na wędce kolejne karasie srebrzyste. Cieszy wpasowanie się w łowisko, tym bardziej, że pozostałe osoby nad wodą zarejestrowały jedynie pojedyncze brania.
Kolejny karaś cieszy.
Próbuje sobie poukładać wszystko w głowie i główkuję, że trudne warunki i przenikliwe zimno prawdopodobnie odcięły większe ryby(karpie) z żerowania tego dnia, ale tasuję kolory, staram się też przetestować inne przynęty. Na bagnet nabijam nawet dumbellsy typu pop up, a być może rybkom przynęta podniesiona z dna bardziej przypasuje. Po trzech zarzutach(30 min) bez wskazania, mam obcierkę a potem bardzo delikatne pociągnięcie, niewiele różniące się od obcierki. Zacinam i wiem, że mam prawdopodobnie rybę tego zimnego dnia!!! Po sprawnym holu, lekko zszokowany AMUR( na początku marca) trafia do zbyt małego podbieraka, deko zdziwionego łowcy. Hol był profesorski, spokojny, a dwa odjazdy przy samym podbieraku, szybko zniwelowane. Piękna ryba, po szybkiej sesji trafia do wody!
Potem następuje znów półgodzinna przerwa w braniach, w łowisku ponownie pojawiają się płoteczki. Szukam ryb w różnych miejscach, gdzie nęciłem, czy to koszykiem, czy to procą. Zmieniam dystanse, ale o ryby jest ciężko! Czasem przestrzelę branie, co w trudnych warunkach, gdy jest ich mało jest irytujące. W końcu na wędce porządne wskazanie, a pierwsze odjazdy mówią wszystko. Jest w końcu karpik! Silna ryba okazała się jednak dość niewielkim przeciwnikiem, ale w tych warunkach również ciszy.
Wiatr nie dawał za wygraną, a ja już miałem go dość. Tym bardziej, że tego dnia jeszcze czekał mnie wypad z żoną do teatru, więc trzeba trochę odpocząć. Kto miał raz sposobność spędzić kilka godzin na porządnym wietrze, ten wie, że daje on w kość nie tylko smagając po twarzy, która potem piecze jak po sesji w lipcu. Czy trening przełoży się na dobry wynik podczas zawodów? Tego nie wiem, ale trzeba było choć raz odwiedzić łowisko przed pierwszą imprezą! Obserwacje poczyniłem, a czy trafne to się okaże.
Tekst i Foto : Tomek Sikorski
W razie pytań zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo