Chyba nie ma wędkarza, któremu nie zdarzyło się na rybach nie połowić albo połowić co najwyżej marnie. Łowiącym na methodę zdarza się to również. Oczywiście spora zasługa w tym błędów, które popełniają nieświadomi wędkarze. Źle dobrana przynęta, lub złe gruntowanie, niedopracowany lub niechlujnie rozrobiony pellet itd., itd. Gdybym tak miał wymieniać przyczyny niepowodzeń, pewnie starczyłoby tekstu na kolejny artykuł.
Co należy jednak robić, gdy przekonani jesteśmy, że towar i sprzęt mamy wyśmienity a ryby jednak brać nie chcą. Kluczowe w takich przypadkach jest zazwyczaj miejsce. W gliniankach i dzikszych wodach, szczególnie w pełni sezonu, stosuję prostą zasadę. Szukam ryb nie tylko w jednej czy dwóch liniach. Staram się namierzać je czasem nawet i w pięciu, sześciu punktach. Są to często miejsca pod nawisami drzew, spadki w okolicy trzcinowisk, przybrzeżne kanty i inne. Wiem, że jeśli ryby mają “wolne” i nie żerują, tylko podanie im przynęty pod pysk da jakąś szansę na branie.
Zatoka to świetne miejsce. Drugi punkt zanęcę blisko trzcinki na kancie.
Kluczowe są pierwsze dwa kwadranse. Jeśli w tym czasie w danym punkcie określonej linii nie mam wskazań, skaczę w punkt drugi. 30 minut w przypadku braku brań to minimum 3 czasem 4 podania podajnika pełnego jedzenia w określone miejsce. Jeśli po tym czasie nie ma w takim punkcie choćby obcierki, znaczy to że ryby albo tu nie zaglądają, albo należy odwiedzić taką miejscówkę później. Zazwyczaj podczas takich “skoków”, gdzieś notuję obcierki. To kluczowe. W takim miejscu warto zostać z zestawem dłużej i poczekać chwilę, aż ryby się rozkręcą.
Kolejny punkt w okolicy drzew. Tam muszą być ryby!
Podczas mojego wypadu na pobliską gliniankę, obrałem z góry kilka różnych, oddalonych punktów. Były to: głębszy, twardszy blat z 3 metrowym gruntem, kant pod nogami, drugi kant blisko prostopadłego brzegu, oraz miejsce w małej zatoczce, gdzie nawet w bardzo słoneczny dzień, zawsze jest cień. Zatoka bowiem znajduje się w okolicy wysokich drzew.
Mikropellety od Bestfeeda to mój wybór na trudne ryby.
Podczas wędkowania postawiłem na dwa rodzaje pelletu. Pierwszy to klasyk o smaku sfermentowanej kukurydzy. Miałem też odmianę gdyby jakimś cudem kukurydziany aromat nie odpowiadał rybom, czyli rybę “złamaną” morelą.
Dumbellsy o smaku Scopexu założę na włos.
Taktyka była prosta. Punkty blisko brzegu nęcę po dwa podajniki i daję im chwilę “odpocząć”, głębszy blat nęcę bardzo bogato, a zatokę pod brzegiem będę budować powoli podczas wędkowania. W ten punkt nie dałem zatem żadnego towaru wstępnie.
Jest pierwsza ryba…
Karp pełnołuski w pełnej krasie. Wspaniała ryba!
Mał, ale kolejny pełnołuski!
Jak wyglądało wędkowanie? Najpierw zacząłem od zatoki. Po 20 minutach bez obcierki zszedłem na głębszy blat, po kolejnych 20 sprawdziłem dwa punkty na kancie. Tu też nie było brań, więc wróciłem do zatoki. Niemal od razu po wpadnięciu zestawu do wody, jeszcze zanim żyłka zdążyła się zatopić szczytówka wygięła się łuk. Pierwszym amatorem dumbellsa scopexowego okazał się przyjemny karpik pełnołuski. Ryby zameldowały się w łowisku. Kolejne brania były od razu regularne. Dobrą godzinę łowiłem ryby z zacienionej zatoki. Popełniłem jednak błąd i spiąłem pokaźną rybę w zanęconym miejscu. Po tym zdarzeniu łowisko od razu “zgasło”. Sprawdziłem zatem głębszy blat. Ryb jednak tutaj nie było, więc przeskoczyłem na pierwszy a potem drugi kant. Te miejsce również ożyło i zacząłem łowić liny, karasie i leszcze. Potem wróciłem do zatoki i znowu łowiłem karpie.
Lin – zielony okaz zdrowia.
Leszcz, który pływał z karpiami.
Ten krótki, ale mam nadzieję dość szczegółowy opis pokazuje, że nie warto zamykać się na jedną czy dwie linie. Czasem to trzeci, czwarty a nawet piąty punkt da danego dnia brania. Pamiętajcie o tym podczas waszych wypraw z methodą, szczególnie na trudnych i wymagających łowiskach.
Połamania!
Tekst i foto: Marcin Cieślak