Ostatni czas w jakim polowałem na liny, przypadał na wiosnę. Od tamtej pory oczywiście łowiłem zielone piękności i to zarówno na feeder jak i spławik, ale wszystkie ryby były tylko przyłowami. Tym razem nie chciałem łowić niczego innego oprócz zielonych prosiaczków. Jestem szczęściarzem, który w miarę blisko domu ma zbiornik, gdzie mieszkają moi zieloni bohaterzy. Spakowałem więc dwa feedery i ruszyłem nad wodę. Zastanawiałem się czy próbować sił klasykiem czy methodą, ale ostatecznie uznałem, że ze względu na prezentację przynęty lepsza będzie methoda. Łowisko jest miejscami mocno zamulone. Na poprzednich wyjazdach skuteczne były przynęty pływające i waftersy. Bałem się, że kukurydza albo robak nie zrobi takiej podwodnej furory jak smakowy rarytas dedykowany na zielonego lina.
Linowa meta. Pas trzcin i sporo podwodnej roślinności.
Niestety w tym dniu mocno pyliły pobliskie drzewa, dlatego na wodzie unosił się kożuch. Potem na szczęście wszystko z wody zgonił wiatr
Stanowisko wytypowałem w pobliżu trzcin, z bujną podwodną roślinnością przybrzeżną i odrobiną twardego dna z mojej prawej strony. Miałem więc pole manewru w postaci łowienia tuż przy zielsku lub na otwartej wodzie bez zaczepów. Do kuwety wsypałem linowo-karasiowy pellet a jako zanęta do tak zwanego method mixu miała posłużyć mi linowa zanęta od Fiskeri. Zielona barwa mieszanki i aromat marcepanu idealnie wkomponowały się w mój pellet. Zanętę dodatkowo przetarłem dwukrotnie, aby pozbyć się większych frakcji i połączyłem ją z pelletem.
Marcepanowa zanęta z serii Competition od Fiskeri zaraz trafi do kuwety.
Zanęta już przetarta
Zaraz połączę ją z pelletem
Method mix gotowy
Czysta spożywka
Zanętę warto dokładnie dowilżyć i dopracować zanim połączymy ją z pelletem.
Na pierwsze branie nie czekałem długo. Mały linek z miejsca przy roślinności przywalił atomowo. Zapowiadało się dobrze! Potem na chwilę brania ustały, a ryby przeniosły się bliżej otwartej wody. Moim łupem padł przyzwoity japoniec i kolejny linek. Zanik brań przy trzcinowisku mógł wynikać z mojego błędu. Liny są przecież bardzo płochliwe, a ja zbyt lekkomyślnie holowałem rybę, dając jej zbyt dużo swobody. Ryba dwukrotnie parkowała w zielsku i narobiła tyle zamieszania, jakbym holował co najmniej dwucyfrowego karpia.
Pierwszy linek, mały ale niezwykle piękny i nieskazitelny
Karaś srebrzysty to tylko przyłów.
Drugi zielony prosiaczek
Jeśli chodzi o sprzęt, na moją przygodę zabrałem dwa feedery Winner X Carp i X lite. Pierwszą wędkę uzbroiłem w 15 gramowy, prestonowski podajnik, a drugą w 20 gramowy tradycyjny podajnik od Winnera. Pierwszy zestaw zbudowałem jako samołówkę a drugi uzbroiłem w przelotowy łącznik szybkiej wymiany.
Moje stanowisko.
Drobnicy w wodzie nie brakuje. Zawsze wrzucam odrobinę zanęty i pelletu pod nogi, aby widzieć czy używany towar interesuje ryby
Ten lin już bardzo przyjemny.
Kolejna piękna ryba
Tradycyjnie najwięcej brań miałem na przynęty pływające pop’up i waftersy. Sprawdziłem także wersje tonących przynęt, ale na tym łowisku o tej typowo letniej porze, żadne zalegające na dnie smakołyki nie dają rezultatów. Dzień mijał powoli a ja dołowiłem kolejnego lina. Tym razem rybka była ciut większa. Liczyłem, że kolejne sztuki to tylko kwestia czasu. I kiedy tak myślałem, że skończę dzień z samymi linami i jednym zabłąkanym japońcem na koncie, w łowisku nagle nie wiadomo skąd zaroiło się od płoci, które atakowały wszystko! Waftersy, kulki pop up, dumbellsy, każdy rodzaj przynęty stawał się łupem wygłodniałych czerwonookich. Pierwszy raz wyłowiłem się płoci methodą, ale liczyłem, że skończy się tylko linowo! I niech ktoś mi powie, że wędkarstwo jest przewidywalne…
Zaczynamy płociowe szaleństwo
Truskawkowa kulka 10mm nie stanowiła żadnych problemów.
25 centymetrów płoci na kukurydzianego pop’upa
Ta ryba najwidoczniej czmychnęła drapieżnikowi w ostatniej chwili.
Do następnego…
Tekst i foto: Marcin Cieślak