Jesienna aura za oknem potrafi mocno dać się odczuć wędkarzom. Wiele osób już spakowało wędki do szaf albo postanowiło na bardziej ruchowe szukanie drapieżników. Ja jednak feederów nie zamierzam składać a wręcz przeciwnie. Aktualna pora roku zmusza ryby do intensywniejszego żerowania w celu nabicia masy na okres zimowy. Ryby powoli zbijają się w większe ławice i często przychodzą bliżej brzegu, przez co są w zasięgu naszego rzutu.
Nad wodą zawitałem w całkowitych ciemnościach i dopiero po godzinie wędkowania zrobiło się na tyle jasno by można było zdjąć latarkę czołową. Jako bazę zanętową posłużyła mi tego dnia zanęta Stynki Feeder w opakowaniu 2 kilogramy. Jest to idealna porcja na 3-4 godziny intensywnego łowienia na dwa feedery. Do tego dodałem pół kilograma płatków owsianych, 300 ml mrożonych kolorowych madów i zblendowaną puszkę kukurydzy.


Leszcz zawodniczy Stynki – zanęta na rzeczne ryby.

Martwe, kolorowe robaki na haku. Leszcze je lubią.
Miejsce które tego dnia wybrałem to część napływowa główki na środkowej Wiśle. Woda o głębokości 2,5-3 metry i uciąg na który wystarczył 50 gramowy koszyczek to idealne warunki do wędkowania. Postawiłem tym razem jednak na mały test. Jedną wędkę zaklipowałem i posyłałem towar dokładnie to samo miejsce w celu zbudowania łowiska. Drugą wędką starałem się poszukać ryb na różnych odległościach.

Rzut oka na napływ.

Zestawy jakie przygotowałem to feedery długości 3,6 m z wyrzutem do 80 gram uzbrojone w koszyki 50 gramowe zakończone haczykiem nr 14 na metrowym przyponem z 0,14. Często podczas wędkowania na rzece stosuję właśnie tej długości przypony na start, by potem albo jeszcze je wydłużyć bądź lekko skrócić. Przez pierwszą godzinę łowienia w ciemnościach złowiłem 6 leszczy co zwiastowało fajnym wynikiem końcowym.
Gdy tylko trochę się rozwidniło leszcze zaczęły zaznaczać swoją obecność licznymi spławami. To jasny sygnał dla mnie, że dobrze wytypowałem miejsce do wędkowania. Wędkowanie było o tyle przyjemne, że nie przeszkadzała rybia szarańcza w postaci małych krąpi, która potrafi skutecznie utrudnić polowanie na wiślane leszcze. Brania były w miarę regularne. Meldowałem je co 15-20 minut. Co ważne brania miałem wyłącznie na kiju który był zaklipowany. Przy tym połowie trafiłem też rekordową dla siebie 41 centymetrową świnkę co podwójnie cieszy.

Listopadowy leszcz.


Wyniki.

Wiślana świnia.
Opcja wędkowania na różnych odległościach totalnie nie wypaliła i dała zaledwie jednego leszcza przez cały okres wędkowania, czyli taka fartowna ryba. Często taki sposób wędkowania obserwuje się nad Wisłą a on w ogóle nie przynosi efektów. Wędkowanie zakończyłem jeszcze przed 9.00. Zwyczajnie zabrakło mi już towaru do koszyka ale brania też z każdą godziną gasły.
Tekst i foto: Piotr Leleniak