ZAWODY

TAKI METHOD FEEDER LUBIĘ NAJBARDZIEJ!

Maj, to świetny czas by poszukać ryb z methodą na okolicznych gliniankach. W okolicy mam kilka takich miejsc.  Postanowiłem więc zobaczyć, co w wodzie piszczy i co dzieje się na dawno nieodwiedzanej miejscówce.  Są łowiska PZW,  które o odpowiedniej porze roku, oferują równie świetne połowy co łowiska komercyjne. Grunt, aby te „połowy” zawsze wracały do wody!

Method feeder z roku na rok lubię coraz bardziej:) Choć czasem uczy mnie pokory i zdarza się zaliczyć doły podczas zawodów, na łowiskach, na których wcześniej nie raz stawałem na pudle, to z drugiej strony z wiekiem robię się coraz bardziej leniwy. Method feeder daje mi możliwość szybkiego spakowania się i ruszenia nad wodę bez zbędnych ceregieli, pędzenia do sklepu po robaki etc. Lubię to! Przeważnie w moim arsenale mam dwa rodzaje pelletu do koszyczka, dwa rodzaje zanęty i kilka słoiczków z przynętami. To wystarczy. Nad wodą, w zależności od tego co zastanę dobieram, przeważnie dwa warianty. Pozostałe próbuję, gdy te dwa zawiodą.

Tym razem wybrałem zielony pellet zanętowy z serii READY firmy Profess o bardzo mocnym aromacie Krab japoński, zieloną zanętę Halibut z Betainą, oraz wariant jasny i słodki, czyli Wanilia, Karmel i Scopex. Tej ostatniej z resztą chyba używam najczęściej, również podczas połowów na klasyka i spławik.  Woda bardzo mętna, już kwitnąca, więc po pierwsze łatwo się dopasować kolorystyką, a po drugie aromatyczny towar powinien być łatwy do znalezienia przez rybki w takiej wodzie.

Zanęta przed namoczeniem

Wariant słodki, namoczony i gotowy do wędkowania.

Taktyka tego dnia była prosta i możliwe, że dość zachowawcza. Ostatnim razem, gdy tu byłem wędkowałem, grubo, jeśli chodzi o koszyczek, który przeważnie nabijałem pelletem. Udało mi się złowić duże ryby, ale pojedyncze.  Tym razem nie nastawiałem się na karpie, a chciałem połowić różnych średnich ryb i nie czekać na branie nie wiadomo ile. Postawiłem na robienie mixów. Wstępnie kilka koszyków podałem jednak samej zanęty. Na linię ok. 30 metra poszła zanęta słodka, a blisko brzegu, gdzie spodziewałem się również jesiotrów, podałem śmierdziele (betaina i halibut)

Trzy takie koszyczki poszły wstępnie na bliską linię. 

Od ubiegłego sezonu łowię ze stoperem, aby nie ulegać złudzeniu i mieć kontrolę nad regularnym podawaniem koszyczka w łowisko. Woda jeszcze średnio ciepła, więc podajniki przerzucałem co 10 minut. Niestety w pierwszej godzinie nie udało się zanotować brania. Cierpliwie budowałem jednak oba łowiska, z postanowieniem, że gdy kolejna godzina będzie jałowa, przestaje budować jedną linię i zaczynam szukać ryb na innych odległościach. Na szczęście tuż po tych rozmyślaniach wędzisko mocno się ugięło, a na matę trafia piękny karach pospolity. Nasz krajowy.

Kilka rzutów później melduje się kolejny około kilogramowy, przecudnej urody karaś pospolity. Prawdziwe wędkarskie złoto, które w ostatnim czasie pojawia się na wędce zdecydowanie częściej, niż jeszcze 5-10 lat temu. To cieszy, bo to jedna z najpiękniejszych ryb pływających w naszych wodach! Po co komu japońce, jak mamy nasze piękne, pospolite.

Taki dublet, piękna pogoda i nic więcej mi nie trzeba. Tak sobie pomyślałem i nawet gdybym już nic do końca dnia nie złowił, to i tak byłbym usatysfakcjonowany. Tak jednak nie było i pojawiły się także inne gatunki:) W tym całkiem miłe leszczyki. Te brały z drugiej linii.

W założeniach taktycznych zaszła jednak korekta. Ryby zostały złowione na zdecydowanie mniejszego waftersa, niż przynęty podawane w pierwszej godzinie. To jak się okazało otworzyło mi wodę. Możliwe, że kluczem tego dnia okazała się wielkość przynęty, choć z drugiej strony kolega, który wędkował obok mnie, też używał małych przynęt, ale póki co był bez ryby. Do końca dnia wędkowałem więc już na mikrusy i co ciekawe, ryby łowiłem na różne kolory. Kluczowa była wielkość przynęt. Na szczęście w arsenale mam sporo maluchów.

Gdy ryby się rozkręcały, do podajnika trafiał miks z większą ilością pelletu. Tempo brań było różne, czasem branie nastepowało po 2-3 minutach, czasem czekałem niemal do końca założonego czasu, jednak działo się cały czas i było mega interesująco, bo zgodnie z moimi założeniami ryby były różne. Nie zabrakło niespodzianek:

Ten prawie 40 cm jazik był dla mnie sporym zaskoczeniem, choć kilka lat temu łowiłem tu już większe sztuki.

Kolejne ryby meldowały się w łowisku, a ja byłem zadowolony totalnie, bo na rozkładzie miałem jeszcze jednego, mniejszego tym razem karasia pospolitego.

Rzadko zdarza się, że kończę wędkowanie z pustymi kuwetami. Wytowarowałem się totalnie i powoli można myśleć o zwijaniu sprzętu i odebraniu dzieci ze szkoły:) Ale zanim to nastąpi jeszcze niewielki jesiotr z PZW. Łowiłem tu już sporo większe rok temu, ale ten wariat był tak niesamowicie waleczny, że zmusił mnie do zejścia z siedziska.

W sumie tego dnia złowiłem 13 cudownych ryb. 3 piękne złote karasie, 8 leszczy, jazia i jesiotra. Na kiju miałem też karpia, ale niestety wziął z pierwszej linii, a impet odjazdu był tak duży, że nie zdążyłem wypiąć klipa, więc pozostał mi jedynie wyprostowany bezzadziorowy haczyk nr 16. Tego dnia musiałem łowić precyzyjnie, aby zanotować dobry wynik. Wśród pięknych i co najważniejsze różnych ryb zabrakło jedynie lina, ale może następnym razem. Wkrótce kolejny wypad z methodą na tę gliniankę.

Oczywiście wszystkie ryby tuż po złowieniu i ewentualnej fotografii, wróciły do wody.

W razie pytań zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo

Tekst i foto: Tomek Sikorski

Foto: Paweł Sobolewski, Artur Nowotka(dzięki)

 

 

 

 

 

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress