Wczesną wiosną warunki do wędkowania nie były sprzyjające. Anomalia pogodowe, a później pandemia koronawirusa i różne obostrzenia z tego tytułu sprawiły, że nam wędkarzom, trudno było się wpasować w czas dobrego żerowania ryb. Temperatury w dzień od 18 stopni na plusie potrafiły nocami sięgać do minus 10 stopni. Do tego szalejący wirus, który stopniowo paraliżował wszystkich. A to wszystko w czasie, w którym łowimy najchętniej i najefektywniej.
Gdy jakiś czas temu ogłoszono zniesienie obostrzeń, pomyślałem: „Jest! Muszę, muszę bo inaczej się uduszę.” Wykonałem szybki telefon do pracy z prośbą o wolny dzień i udałem się na warszawski odcinek Wisły. Rzeka w obecnym czasie przypomina typową niżówkę. Wysychają odnogi, zaczynają wystawać większe kamienie, konary drzew. Ogólnie stan wody systematycznie opada. Taki obraz jest spowodowany wyjątkowo łagodną zimą tego roku i notorycznym brakiem opadów.
Zanęta czekoladowy feeder na dziś od Goldfish
Rozcieńczona melasa naturalna świetnie nadaje się do nawilżenia mieszanek
Nad wodą zameldowałem się „z rańca” i zacząłem przygotowania do wędkarskiej sesji. Jako, że bardzo lubię łowić na picery w tym przypadku zabrałem ze sobą lekki i troszkę cięższy zestaw. Chcąc łowić na dwóch różnych odcinkach postanowiłem przygotować różne mieszanki. Bazą dla każdej odległości był towar od GoldFish. Paczka feeder czekolada i paczka miodowego leszcza była moją aromatyczną podstawą do dalszego kombinowania.
Branie z krótszej linii.
Bliższą linie, która wypadała na spokojnej wodzie obławiałem lekkim zestawem z koszyczkiem 20g oraz standardową długością przyponu wynoszącą 60-80 cm. Dla tego miejsca stworzyłem drobną zanętę z bazy i prażonych konopi. Dodatkiem w koszyku były gotowane ziarna – również konopi oraz mrożona pinka. Druga, dalsza linia wypadała na styk spokojnej wody i nurtu. To miejsce obławiałem cięższym koszyczkiem o gramaturze 60g z przyponem ustawionym na 120 cm. Na podstawie bazy zrobiłem grubszą zanętę z dodatkami pelletu 2mm, pieczywa fluo oraz śladową ilością topionego, kolorowego robaka.
Kombinacji z przyponami odrobinę było.
Topione białe, pinki i gotowane konopie na tutejsze leszcze.
Kilogramowy leszczyk
Lepszy leszek
Po 40 minutach na drugiej linii zaczęły się pierwsze brania. W łowisku dominowały leszczyki do kilograma. Między nimi, pojedynczo trafiały się mniejsze klenie oraz jazie. Zdecydowanie więcej brań miałem na cięższym zestawie. W tym miejscu, na styku nurtu i spokojnej wody ryby żerowały najchętniej. Z tego pola udało mi się złapać największego leszcza. Z kolei z bliższej linii ryby znęciły się tuż po pierwszych koszyczkach. Mocne szarpnięcia i brania zanim zestaw opadł na dno były efektem sporej ilości „drobnicy”. Potwierdzało to odławianie krąpi, małych kleni oraz płotek.
Ryba dnia
Łapanie zakończyłem z poniższym wynikiem.
Wiele brań, szczególnie z drugiej linii było „pustych”. Myślę, że było to spowodowane nie wstrzeleniem się w odpowiedni rozmiar haczyka. Niemniej jednak każda moja, wędkarska sesja jest jak booster dla kolejnych wypadów by sięgać po coraz to lepsze wyniki.
Tekst i foto: Jakub Jasztal