Obowiązkowo, chociaż jeden dzień z wędkarskiej majówki rok w rok poświęcam na szukanie dużych ryb. Pozostałe dni spędzę zapewne, gdzieś nad brzegami dużej, nizinnej rzeki, łowiąc zestawem skróconym, lub drgającą szczytówką, ale w ten jeden dzień, rytualnie musiałem odwiedzić pobliski karpodrom. Ku mojemu zdziwieniu na łowisku nie było wielu wędkarzy. Może to kwestia silnego i przenikliwego wiatru, który w tym dniu odwiedził kraj, a może niepewnej pogody. Różne pogodowe portale zapowiadały ulewy a nawet burze, co wyraźnie wystraszyło tutejszych wędkarzy. Przyznam się bez bicia, że nad wodę pognałem także z innego powodu. Chciałem sprawdzić nową wędkę, dedykowaną nie tylko do methody. Ale po kolei..
Będzie padać czy nie będzie?!
Na łowisku zjawiłem się grubo po śniadaniu. Jako, że od auta do wody jest dość znaczna odległość odchudziłem sprzęt do maksimum. Na ramię powędrowała torba, pokrowiec z wędkami i lekki fotel. Aby nie tracić czasu z namaczaniem pelletu, postawiłem na gotowe soft pellety. Chciałem nieco pogrubić frakcję towaru, dlatego postanowiłem wymieszać 2mm granulat z 8mm miękkim pelletem. Zaletą soft pelletów, oprócz tego, że dają się łatwo formować jest to, że są nasączone olejem rybnym. W maju, ryby wolą już tłusto i solidnie zastawiony stół, niżeli zubożoną i prostą karmę.
Pellety już gotowe. Możemy zaczynać.
2 mm z 8 mm softem. Pyszności !
Stanowisko ulokowałem bliżej południowej części zbiornika, ale tylko z tego względu aby minimalnie schronić się przed dmuchającym wiatrem. Na moje szczęście poprawiać zaczęła się pogoda. Co prawda wiatr dochodził w porywach nawet do 70 km na godzinę, ale przegonił wszystkie siwe i ołowiane chmury. Ze względu na wspomniane warunki, moje wędzisko uzbroiłem w 30 gramowy podajnik a odległość, którą wytypowałem jako dystans łowienia miała równe 40 metrów. Mimo, że wiatr wiał mi z boku, to przez silne porywy, dalsze rzuty mogłyby znacznie utrudnić precyzyjne podanie zestawu. W taką pogodę lepiej bliżej i celniej łowić niż celować w znaczne odległości i „rozrzucać” ryby w łowisku. Tak naprawdę bliski dystans wcale nie przeszkadzał rybom, bo niemal od razu na waniliowy pellet podany na włosie skusił się karaś.
Pierwsza rybka
Skimmer fish?
Amator kokosowej słodyczy.
i kolejny japonek.
Chwilę potem do stołu przypłynęła ławica leszczyków – wielkości angielskich „skimmersów”. Łowienie trwało w najlepsze, aż w końcu nastała cisza. Na tym łowisku oznacza to nic innego jak wpłynięcie większych ryb w łowisko. Najpierw szczytówkę przygiął średni karpik, po nim następny. A kolejne branie było wyjątkowe. Ryba chciała zabrać feedera i tylko wyjątkowa czujność i baczne obserwowanie szczytówki pozwoliło uniknąć utopienia sprzętu. W innym przypadku byłoby po wędce. Skoro już o niej mowa, na moje testy zabrałem nowość ze stajni Winnera feeder X lite method długości 3m, którego uzbroiłem w najdelikatniejszą i najczulszą szklaną, pół-uncjową szczytówkę . Wierzcie lub nie, ale wrażenia z holu dużych ryb na tym kiju to niesamowite przeżycie. Wędka jest dynamiczna z odpowiednim zapasem mocy. Amur to ryba wielu odjazdów, a ten pięciokilogramowy okaz ze zdjęcia nie zdołał zrobić na niej zbyt dużego wrażenia. Następny wyjazd na większe ryby wkrótce. Fotorelacja na pewno pojawi się na łamach naszej strony.
Jest lepsza rybcia.
Sprawca zamieszania.
Ryba miała równe 5 kilogramów. Oczywiście wróciła do wody.
Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska