W tym roku jesień przyszła szybko. Mimo, że za dnia mamy tą prawdziwą „złotą”, ranki bywają już chłodne i mało przyjemne. Ranne skrobanie szyby w aucie nie napawało optymizmem przed tą wyprawą. Co prawda to dopiero pierwsze nocne przymrozki, ale ryby zawsze odczuwają takie skoki temperatury. Część gatunków spłynęła już zapewne z mojej rynny, ale liczyłem, że do stołu przypłyną jeszcze ostatnie leszcze i certy. Poprzednim razem od grubej certy roiło się w łowisku. Tym razem jednak przywitała mnie cisza.. ale po kolei.
Wielka woda jeszcze przykryta mglistym kożuchem.
Halibut i pieprz od Professa.
Dobra melasa to całoroczny, rzeczny obowiązek
Duża paczka bazowa starczy na kilka godzin rzecznego feederowania.
Jeśli chodzi o zanętę tym razem do kotła powędrowała słodka, bazowa zanęta oraz kilogram mieszanki halibutowej od Professa. Halibut z pieprzem ostatnimi czasy robi furorę, dlatego postanowiłem potwierdzić jego skuteczność na trudnych, wiślanych rybach. Do zanęty dodałem też pieczywko fluo oraz wszystkie „mrożonki” które zostały mi z poprzednich wypraw. łącznie do wiader trafiło około 500 ml miksu pinki i białego robaka. Mieszankę podzieliłem na dwie części. Do połowy towaru wsypałem glinę rzeczną od Gliny Natura. Z tej części ulepiłem duże gały, które powędrowały w miejsce wędkowania. Obie mieszanki nawilżyłem rozcieńczoną melasą i dipem leszczowym.
Część mieszanki wymieszałem z rzeczną gliną od Gliny Natura i ulepiłem kule.
Pierwsze minuty nie były owocne. Nieliczne spławy ryb i chłód wygonił ryby z łowiska. Z biegiem czasu pojawiły się początkowe brania, w tym pierwsze atomowe. Ryba przywaliła z takim impetem, że mało nie zabrała wędki. Niestety po kilku chwilach okaz wypiął się haka. Powtórka nastąpiła po kwadransie. Tym razem to ładny leszcz zameldował się w podbieraku. Kolejne branie i nieco mniejszy bremes pozuje przed obiektywem. Widać było, że ryby tylko na chwilę pojawiają w nurcie. Po dwóch, trzech braniach należało dopalić łowisko dodatkową ilością zanęty. Zabiegi te pozwoliły mi wyjąc kilka płoci, cert i małych kleników, których w tym dniu w łowisku było zdecydowanie najwięcej. Na koniec spiąłem też porządną rybcię, która grała na hamulcu aż miło i po kilku minutowym holu spadła z haka.
Odpowiedni zapas koszyczków na dzisiejsze wędkowanie.
Jesienny, rzeczny feeder w pełnej krasie.
Niestety tylko tej wielkości klenie odwiedzały łowisko.
Leszcz wybrał białe robaki.
Drugi nieco mniejszy leszczyk.
Niestety w tym dniu nie trafiłem z rzecznymi hakami. Zbyt mały haczyk spinał ryby, za duży nie dawał nawet dotknięcia. Trudność polegała na tym, że miałem nad wodą tylko drennanowską dychę która była zbyt duża i numer 12 który spinał co drugą rybę. Cały czas kombinowałem z przyponami i ich długością. Ryby brały bardzo delikatnie za przysłowiową skórkę, dlatego pewnie część z moich zdobyczy została w wodzie w tym dwie spore ryby, których nawet nie miałem okazji zobaczyć. Na koniec jeszcze parę słów o zestawach. Jako, że nie uznaję rurek antysplątaniowych, koszyczki trafiły na luźno przesuwające się po żyłce adaptery zablokowane krętlikiem. Koniec zestawu wieńczył długi około 80 cm przypon. Koszyczki wielkości 50 gram były optymalne.
Certa i świnka. Dwa często mylone gatunki.
Ryba dnia. Większe zostały w wodzie.
Mój wynik.
Rybki oczywiście wracają do siebie.
Jak na jesienny wypad i zmagania z rzecznym nurtem powinienem być zadowolony, ale spięte ryby pozostawiły niedosyt. Jeśli w tym roku promyki słońca utrzymają jeszcze dodatnie temperatury możliwe, że ostatni raz zamelduje się nad dużą wodą.
Tekst i foto: Marcin Cieślak