ZAWODY

FEEDER NA WIŚLANYM STARORZECZU

Wysoka, wiosenna woda wygoniła chyba wszystkich miłośników mazowieckiej Wisły na starorzecza. Jadąc nad wodą jeszcze po ciemku mijałem kolejne zaparkowane auta. Liczyłem na mniejsze zainteresowanie starorzeczem o tej porze dnia a właściwie nocy, ale weekendowa pogoda musiała zrobić swoje. Synoptycy zapowiadali ponad 20 stopni i brak opadów. Idealna aura dla wszystkich spragnionych wędkarskich przygód. Tu mała dygresja. Masa przyjezdnych zza wschodniej granicy łowiąca bez karty, osoby spinningujące na duże woblery i inne incydenty utwierdziły mnie, że to nie tylko kormorany stanowią problem dla polskich wód. Na szczęście mimo olbrzymiej ilości ryb, nie wszyscy potrafią złowić choćby jazgarza. Liczę, że osoby czytające ten wpis nie wykorzystają zawartych tu wskazówek do zapełnienia przysłowiowej zamrażalki. Nie jestem ortodoksyjnym no killowcem, liczę po prostu na zwykłą normalność. A teraz parę słów o tym co działo się nad wodą.

Świt nad wiślanym starorzeczem

Na miejscu zjawiłem się jeszcze po ciemku. Przygotowałem czystą spożywkę od Profess. Tym razem postawiłem na serię Optima. Zanętę przyciemniłem ziemią torfową. Wiosną wolę bezpieczne kolory, stąd stonowana, mocno ciemna mieszanka. Kolor to jedno, ale smak drugie. Chciałem aby mój towar był bardzo słodki. Oprócz tego, że wybrałem słodkawą zanętę, postanowiłem dopalić ją jeszcze słodzikiem w płynie. Nie był to, aż tak mocny wariant jak słodziki proszkowe, które w mojej ocenie są lepsze kiedy zrobi się jeszcze cieplej. Co ciekawe w ogóle zrezygnowałem z pieczywa fluo i melasy. Uważam, że te dwa dodatki byłyby obowiązkowe gdybym wędkował w nurcie. Woda stojąca to jednak trochę inne podejście do tematu. Pieczywko zastąpiłem kolorową pinką. Miałem ze sobą „topielce”, mrożonki, ale również dużą ilość żywego robaka. Mrożonki w śladowej ilości powędrowały do mieszanki, ale to żywy robak był tego dnia kluczowy. O tym za moment.

Słodka zanęta i słodzik na wiosenny białoryb

Gruntowanie pokazało, że dno jest dość równe, płaskie, twarde i bez zaczepów. Głębokość oscylowała w granicy 3 metrów. Przy normalnym stanie wód grunt sięga tu co najwyżej pasa. Pierwszą linię zanęciłem kilkoma koszykami czystej zanęty na równym 20 metrze. Drugi 55 metrowy dystans budowałem od zera z dużą ilością wkładki mięsnej. Przez pierwszą godzinę zbyt wiele się nie działo. Z bliskiej linii odłowiłem zaledwie dwa krąpiki i leszczyka wielkości dłoni. Dopiero po zastosowaniu żywych robaków w koszyczku open window na dalszej linii ryby zareagowały. Łowisko wręcz odpaliło! Łowiłem krąpie, leszcze. Przyłowem były również przyzwoite płocie, które pływały w towarzystwie wzdręg. Do tego olbrzymia ilość obcierek.

Krąpas w rozmiarze zadowalającym.

Koszyczek zatankowany do pełna!

Zestaw zbudowałem na skrętce i przyponie z żyłki 0,12 oraz haczykiem Owner Chinta numer 12. Bardzo lubię  druciaki Ownera, ponieważ są one po prostu lekkie. W mojej ocenie zbyt toporny haczyk jest szybko wyczuwalny przez ryby i co za tym idzie błyskawicznie wypluwany z pyszczka. Nawet mały rozmiar ze zbyt grubego drutu będzie rybom po prostu przeszkadzał. Przynęty, które trafiały na hak to białe podparte kolorową pinką lub czerwone robaki. Te ostatnie przyniosły jednak znacznie mniej brań. Ryby wolały ruch i żywe białe robaki lub pinki.

Wiosenna płoć…

oraz leszcz.

Taki wynik cieszy.

Teraz czas na typowe rzeczne wędkarstwo w nurcie. O tym zapewne opowiem już wkrótce jak tylko woda opadnie i odsłoni moje ulubione rynny!

Wodom cześć!

Tekst i foto: Marcin Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress