Każdy miłośnik spinningowania wie, że czerwiec to doskonały miesiąc do łowienia sandaczy. Korzystając z tego, że dzień długi a noce coraz cieplejsze postanowiliśmy pokusić się na złowienie pierwszych w tym roku mętnookich. Kompanem mojej wyprawy był Paweł Wojciechowski, z którym poprzednio łowiłem zegrzyńskie okonie. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał przepisu na okonie z patelni, zaległości może nadrobić klikając TUTAJ. Trzeba przyznać, że Paweł jak mało kto potrafi dobrać się do „smoków” a ja jak przystało na uczniaka chętnie korzystam z takich korepetycji.
Ranek postanowiliśmy poświęcić na dokładnym namierzeniu sandaczowych kryjówek. Wybaczcie, że miejsce naszego wędkowania pozostanie sekretem, ale ostatnimi czasy na naszych dołkach notujemy wzrost presji na tej pięknej rybie. O „mięsiarstwie” nawet nie będę wspominał, bo to temat na oddzielny artykuł. Korzystając z doświadczeń Pawła zaczęliśmy poszukiwania spadków z twardym dnem. Nie każde miejsce jest dobre, ale te gdzie nurt znacznie przyśpiesza.
Sandaczyk na phoenixowski, zielony Power Impact
Już w pierwszych rzutach notuję „pstryki”. Niestety mam same pudła. Do spóźnionych zacięć przyczynia się wiatr, który wzmaga się z minuty na minutę. W końcu mocniejsze branie i rybę udaję się zaciąć. To sandacz! Krótki „czterdziestak” po szybkiej fotce trafia do wody. Chwilę potem partner z łódki wyjmuje podobną sztukę. Dwadzieścia minut później porządny kop na moim kiju zwiastuje większego amatora gumowych przynęt. Ryba ma na pewno ponad 60 cm. Dokładnej miary nie podam, ponieważ „zander”po szybkiej sesji odzyskuje wolność.
10 cm Power Fat od Phoenixa na 14 gramowej główce był w tym dniu bardzo skuteczny.
\
Tylko C&R. Chwila natleniania i ryba wraca w podwodne czeluście.
Paweł chyba trochę z przekory, kilkanaście minut później łapie jeszcze większego „sandała”. Piękna ryba ! Tego dnia phoenixowski power fat i power impact wielkości 10 cm okazują się killerami na „zedy”. W sumie nie tylko na „zedy”, ale o tym za moment.
Słońce coraz wyżej a brania powoli stają się coraz rzadsze. Paweł „zacina się” z rybami, a ja znowu po porządnym braniu holuję rybę. Zaraz zaraz coś tu nie gra. Ryba nie walczy tak jak typowy mętnooki. Tak to boleń. Dla mnie to duża niespodzianka bo do tej pory rapy nie kojarzyły mi się z łowieniem z opadu na podwójne podbicie. Jeszcze tylko ostatnia pamiątka i ryba trafia do wody.
Bolek na 10 cm Power Impact od Phoenixa
Wypuszczanie boleni to rzecz raczej obowiązkowa !
Widać, że w łowisku wraz ze słabnięciem brań sandaczy, do podwodnego stołu przypływają inne ryby. Po boleniu dosłownie w następnym rzucie kuszę do brania pięknego garbusa. Okonie to nie tylko boczny trok. Z resztą zobaczcie sami!
Okonie też lubią Impacty.
Wyprawa na sekretne sandacze w pełni się udała. Dopisały humory, ryby i pogoda. W sumie zagrało chyba wszystko. No może oprócz wiatru. Do następnego…
Tekst: Piotr Cieślak
Foto: Piotr Cieślak, Paweł Wojciechowski