Paweł Oglęcki – absolwent wydziału biologii UW , wybitny wędkarz, autor wielu artykułów i tekstów o tematyce wędkarskiej i przyrodniczej. Tłumacz filmów przyrodniczych dla Animal Planet czy Discovery, redaktor Wiadomości Wędkarskich.
Od kiedy Pan wędkuję i jaka jest Pana ulubiona metoda?
Łowię ryby praktycznie od dziecka, ale tak bardziej na poważnie dopiero od czasów studenckich, czyli od 25-ciu lat. Miałem to szczęście, że na moim roku (studiowałem biologię na Uniwersytecie Warszawskim) spośród zaledwie 10-ciu chłopaków połowa interesowała się wędkarstwem. Od początku zaczęliśmy organizować wspólne wyprawy, podczas których wiele się nauczyłem, przede wszystkim o przepływance. Potem to już poszło… W tej chwili łowię praktycznie wszystkimi metodami z wyjątkiem tyczki – nie wyłączając lodu i morza. Moją ulubioną metodą pozostaje wędkarstwo muchowe, ale uwielbiam również spinning, lekki spławik (bat na wodach stojących)… Najważniejsze to mieć w ręku jakiekolwiek wędzisko i zapomnieć o bożym świecie…
Czemu akurat wędkarstwo?
Odpowiem szczerze – nie wiem. Po prostu mi „podpasowało”, aczkolwiek nie było nigdy moim jedynym hobby – gram w szachy i brydża sportowego, tłumaczę filmy (to już zarobkowo)… Ostatnio miałem dłuższą przerwę w wędkowaniu na poważnie (przez 2 lata byłem na rybach może z 10 razy) – po poważnym wypadku i dwóch trepanacjach czaszki wciąż dochodzę do siebie, ale jest coraz lepiej. Właśnie szykuję się do tygodniowego wyjazdu na trocie…
Czy łowi Pan sportowo mam na myśli zawody?
Raczej nie, wędkarstwo to dla mnie sprawa „intymna”. Jeśli biorę udział w zawodach, to wyłącznie towarzyskich, zazwyczaj jako przedstawiciel redakcji „Wiadomości Wędkarskich”. Robiłem wyjątek dla „Drapieżnika” – ogólnopolskich zawodów spinningowych dziennikarzy, ale po śmierci ich organizatora Janusza Niczyporowicza nie ma już imprezy, z którą byłbym jakoś szczególnie związany.
Pana największe sukcesy wędkarskie?
Nie mam na koncie jakichś ogromnych ryb – 2 medale (srebrne) za dorsze, brązowy za płoć, kilka ładnych troci (największa 5 kilogramów), ponad 60-cm potokowiec z Sanu na muchę (nieważony, z odcinka specjalnego). Za największy swój sukces uważam to, że potrafię sobie poradzić niemal na każdej wodzie i coś tam złowię. Nie zawsze są to okazy, ale najważniejsze to mieć brania – niech coś się dzieje.
Czym jest dla Pana wędkarstwo?
W książce Josephine Tey „The singing sands” bohater, policyjny detektyw, został zapytany o hobby. Odpowiedział, że nie ma hobby. W takim razie co robi w wolnym czasie? Łowi ryby. „To według Pana nie jest hobby?!”. „Nie – odparł – coś pośredniego pomiędzy sportem a religią.” Może przesada, ale ja czuję to w bardzo podobny sposób. Dodatkowo jestem biologiem i czas nad wodą jest dla mnie okazją do popatrzenia na to, co dzieje się w Naturze…
Jakim sprzętem łowi Pan na pomorskich rzekach?
Na pstrągi – wędzisko 2,70 Baltzer, c.w. 2-10 gr., ale bardzo mocne i wytrzymałe. W zapasie teleskop 2,60 do 20 gr., Daiwa. Kołowrotki wyłącznie Shimano, 1500 (różne modele). Żyłka 0,22 mm, obrotówki, małe wahadłówki (bardzo rzadko używam gum).
Na trocie – wędzisko Mustad 2,70, c.w do 60 gr. W zapasie 3-metrowy Baltzer, ale łowię na niego bardzo rzadko. Kołowrotki – stary Cardinal i oczywiście Shimano 4000. Bardzo dobrze spisuje się Dragon – Galaxy RD 640 i. Używam wyłącznie żyłek (najczęściej 0,30 mm). Błystki (wahadłowe i obrotowe) wykonane przez pp. Adama Kaczmarka z Gdyni i Andrzeja Wołkowskiego z Białogardu – są super! Woblery – mam jeszcze (niewielki) zapas oryginalnych „Gębali”, poza tym rękodzieła różnych mistrzów z Pomorza.
Rady dla początkujących wędkarzy??
Przede wszystkim nie łowić byle jak. Od początku starać się myśleć i zastanawiać, jak zachowuje się w wodzie dany element zestawu. Starannie wybierać stanowisko i zachowywać na nim porządek. Przywiązywać wagę do każdego z elementów – nie tylko sprzętu, ale zanęty, przynęty, dodatków… Wiedzieć, na jakie ryby się poluje. Jak najwięcej czytać i śledzić nowinki. I przede wszystkim nigdy nie rezygnować, gdy przez godzinę nie ma brań!
Rozmawiał Marcin Cieślak