Narew w miejscowości Bronowo wije się pośród lasów, polan i pól. To zupełnie inna rzeka niż ta nizinna, na której zwykłem łowić. O szerokim korycie okolonym opaskami lub zabezpieczającymi ostrogami można śmiało zapomnieć. Woda tutaj jest dziewicza, silnie meandruje i co najważniejsze jest bardzo rybna. Mimo, iż wędkarzy w dniu mojego wędkowania było sporo, bez problemu dało się wytypować miejsce, w którym można było spokojnie połowić. I co najważniejsze z dojazdem do samej rzeki. Dla mnie ze względu na duże ilości sprzętu to bardzo ważny argument.
Drewniany most w Bronowie.
Wczesnym rankiem rozpocząłem mieszanie. Do kotła trafiła glina river leam od Gliny Natura i zanęty leszczowe firmy Sars. Ze względu na uciąg oscylujący w granicy 20 gram, nie bałem się mocno doklejać. Zanętę uzupełniła płynna melasa, pieczywo fluo oraz mrożona pinka i białe. Na wstępne nęcenie ulepiłem około 20 kul. Dno w moim łowisku było równe z dwoma małymi zaczepami, utworzonymi z kępek zalanych traw. Nie były to zaczepy mocne, bynajmniej na tyle mocne aby mogły przeszkadzać w wędkowaniu. Równe i twarde dno nie miało wypłycenia ani dołka, uznałem więc że takie mini podwodne przeszkody zatrzymają na dłużej rozmywające się kule.
12 kilogramów gliny GN i 2 kilogramy zanęty leszczowej SARS powędrowało do moich kotłów.
Ciężkie i zabetonowane kule, bogate w robactwo to podstawa rzecznego łowienia.
Na pewno błędem było zbyt optymistyczne nastawienie do pogody. Skoro jest słońce to z resztą powinno już pójść gładko. Gładko to może i było, ale na skórze kiedy owiewał ją silny i porywisty wiatr dochodzący w porywach do 70 km na godzinę. Nawet jak podmuchy ustawały to o swobodnym prowadzeniu zestawu nie było mowy. Wiatr przesuwał wędkę, a momentami wręcz wyrywał zestaw z wody. Mój błąd polegał na zaryzykowaniu z pełną długością tyczki. Tylko przez pół godziny mogłem pływać zestawem na pełnej trzynastce, potem łowić tak daleko się nie dało. Zanęcone łowisko czekało z rybami, a ja nie mogłem tam po prostu wędkować. Do tego wzmagająca się fala utrudniała zadanie. Zaryzykowałem więc z ponownym zanęceniem na metrze jedenastym. Tutaj było odrobinę lepiej. Odrobinę, bo momentami dało się prowadzić zestaw, ale ryby widać wolały ustawiać się dalej od brzegu. To już kolejna, wietrzna przygoda. Pamiętam jak w którymś sezonie narzekałem na deszcz. Niech już chyba pada w najlepsze, ale niech nie wieje!
Przy tak dużym wietrze każda ryba była cenna.
W tym dniu towarzyszył mi Darek, który mieszka blisko rzeki. Kompan był na tyle uprzejmy, że posadził mnie w tak zwanym “rozmyciu”. Przy tak słabo zauważalnych braniach i co najważniejsze niemal niemożliwych do zacięcia Darek zdołał złowić tylko kilka ryb. Wiadome było, od początku, że w tak trudnych warunkach ryby zatrzymają się w moich kulach. Rzeka już ma to do siebie, że łowiąc blisko siebie niemal zawsze więcej łowi ten z “rozmycia”. Za to oczywiście dziękuję mojemu gospodarzowi, który wyjazd traktował bardziej jako wypoczynek i dał mi zwyczajnie połowić.
Darek zna tę wodę jak własną kieszeń.
To zdjęcie chyba najlepiej obrazuje z jakim wiatrem przyszło nam się zmagać.
Na koniec prezentacja mojego połowu, który jak na panujące warunki należy uznać za bardzo dobry. Na pewno nie powiedziałem ostatniego słowa i niebawem znowu melduje się nad brzegiem bronowskiej Narwi. Co prawda do rzeki w tym rejonie dzieli mnie około 180 km, ale trasa jest na tyle dobra, że przebycie tego dystansu nie będzie stanowić problemu. Dlatego za jakiś czas walczymy tu ponownie.
Wodom cześć.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Darek Jarząbek