Pierwsze zawody naszej ligi, to była moja osobista porażka. Mógłbym rzec na usprawiedliwienie, że to nie moja wina, bo wylosowałem stanowisko, które jak się potem okazało ryby szerokim łukiem omijają podczas zawodów. Przekonał się o tym prawie każdy, kto tam potem losował. Jednak trenowałem na nim wcześniej i połowiłem wiosną całkiem fajnych rybek. To mnie poniekąd zgubiło, bo szedłem jak po swoje i wiedząc, gdzie ryby łowiłem na treningu, zabrakło mi elastyczności w podejściu do wylosowanego miejsca już podczas zawodów. Cała sytuacja mnie jednak nie zniechęciła, a zmobilizowała do porządnego przygotowania do kolejnych 3 tur. Była WALKA…
Zaczynamy rywalizację.
Przede wszystkim diametralnie zmieniło się moje podejście do przygotowania. Wszystko musiało być dopięte sprzętowo i gotowe do boju już w garażu. Nic na wariata, jak bywało w ostatnich miesiącach. Jeśli startujemy w zawodach, to powinniśmy już podejść do tego poważnie, wszak wynik idzie w świat. Kolejne tury złożyły się akurat tak, że dzień wcześniej byłem jeszcze, albo gdzieś na krańcu Polski, albo na imprezie, albo świętowałem rocznicę ślubu. Nie sprawiło to jednak, że postanowiłem odpuścić. Byłem gotowy na różne warianty i to na 100%.
Podstawa, którą zawsze zabieram na zawody.
Jeśli chodzi o towar, to z tym problemu nie było, bo łowie na sprawdzone rzeczy, które dały mi nie raz sukces nad wodą. Kombinować trzeba, ale podstawą jest sprawdzona baza. W tym sezonie do znakomitych, zawodniczych pelletów Profess’a, dołączyła śmierdząca zanęta o aromacie kwasu masłowego. Chciałem spróbować się czymś wyróżnić. Pytanie, czy rybom się spodoba, czy raczej uciekną od tak specyficznego aromatu:)
Na tej podstawie mieszałem w podajniku różne rzeczy i kombinowałem, gdy ryba nie współpracowała. Bardzo fajnie sprawdzały się czapki z zanęty, które przyspieszały nieco reakcje ospałych ryb. Dokładnie przetarta przez sito zanęta robi fajną smugę. Wcześniej nie zawsze mi się chciało zabierać sito na zawody methodowe. Tym razem odpustu nie było.
Ryby w zbiorniku, na którym rozegraliśmy ligę były niezwykle płochliwe i trzeba było dość długo czekać na branie. Ewidentnie plusk podajnika powodował, że odskakiwały i potrzebowały czasu, by wrócić do nęconego miejsca. Czekaliśmy na branie często powyżej 10 minut, a każda ryba na tym łowisku była wypracowana. Często trzeba było zmieniać nie tylko linie wędkowania, aby dać im odpocząć, ale też sprawdzać obrzeża łowiska, na mniej więcej tej samej odległości.
Każda ryba była mocno wypracowana. Bonus z tej tury(niżej) wypuszczony po złowieniu.
W każdej z kolejnych tur aby osiągnąć dobry rezultat musiałem wędkować bardzo daleko. Byłem na to przygotowany. Długie wędziska zaopatrzone w pokaźne kołowrotki, plecionkę i przypony strzałowe, pozwoliły mi na rzuty ponad 70 metrów, nawet pod wiatr i tym sposobem zgarnąłem w trzech turach tylko 4 pkt sektorowe. Jedyny minus, to hole dużych ryb na plecionce, które nie są tak komfortowe, jak na żyłce. Hamulec trzeba było zdecydowanie odpuścić, aby nie urwać większej zdobyczy, szczególnie w końcowej fazie holu.
Dołowienie takiego bonusa do kilku innych ryb pozwalało na myślenie o zwycięstwie sektorowym.
Chwalone już przeze mnie kokony sprawdziły się doskonale i podczas zawodów na tym akwenie. Świetnie pracują na bagnecie i są powtarzalne, więc można im zaufać, choć należy kontrolować w kuwecie:) Trzeba było oczywiście rotować kolorami, ale 2-3 z nich były skuteczne praktycznie podczas każdej z tur.
Podstawowe kolory przynęt używanych podczas wędkowania na method feeder.
Po dwóch udanych występach w końcu losowanie ostatniej tury dało mi możliwość powędkować na drugim stawie, gdzie był tylko jeden sektor. Wylosowałem sam środek sektora, a smaczku rywalizacji dodawał fakt, ze obok sidział mój redakcyjny kolega Marcin, który bronił dobrej pozycji w generalce. Ja atakowałem.
Wędkowanie okazało się bardzo trudne technicznie, ponieważ ryb bliżej brzegu nie było i koledzy ratowali się płotkami. Mnie kusiły spławy pod drugim brzegiem, więc posyłałem zestaw na ok 80 metrów i budowałem łowisko. Dodatkową trudnością były zatopione przeszkody na ok 60 metrze, w których urwałem zestaw podczas gruntowania. Nie odwiodło mnie to jednak od szukania ryb daleko. Po 40 minutach mam pierwszego karasia, unoszę wędzisko jak najwyżej i tym sposobem holuję ryby nad zatopionymi zaczepami. Nie jest to proste, bo jest bardzo męczące i jeszcze z daleka dziwnie wygląda, bo każdy zawodnik wie, że holuje się nisko, bo ryba idzie spokojnie:) Potem ryby się rozkręcają i robię tak samo nawet z blisko 4-kilogramowymi karpiami pełnołuskimi, które szalały na wędce wycelowanej w niebo nad moją głową. Gubię w sumie 2 karasie i karpia, ale mimo to ponownie wygrywam sektor i całe zawody z wynikiem prawie 13 kilogramów.
Ryby na kolejne zwycięstwo sektorowe.
Dobra postawa w trzech ostatnich turach pozwoliła mi w ostatecznym rozrachunku awansować z dalekiego miejsca w generalce na podium całego sezonu ligowego. Po pierwszych, umoczonych zawodach w ogóle bym się tego nie spodziewał. Zależało mi na tym aby niczym nasza Reprezentacja uratować honor. Udało się coś więcej! Warto walczyć, myśleć i się nie poddawać!
Tekst i foto: Tomek Sikorski
W razie pytań zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo