Po rodzinych wakacjach, na które z premedytacją wędek nie zabrałem, przyszła w końcu pora by ruszyć nad wodę. Póki co na lenia. Miało być szybko sprawnie, a to oznacza, że wybór padł na methodę. Zasięgnąłem języka i udało mi się dostać namiary na ciekawe łowisko, na którym nigdy nie byłem. Kilkadziesiąt kilometrów pokonane i możemy zaczynać relaks i „ponowne” wejście w sezon.
Wybierając się na nowe łowisko zawsze trzeba trochę pokombinować z towarem, ale myślę, że w takich przypadkach najważniejsze mieć przy sobie wariant bezpieczny, który najwyżej potem możemy dopalić i ewentualnie dodać trochę śmierdzieli. Tym razem postawiłem na bezpieczną zanętę o aromacie orzecha tygrysiego firmy Profess oraz opakowanie gotowego, wstępnie nawilżonego pelletu Ready. Od tego zacznę, a w międzyczasie nawilżę też pellet rybny w kolorze czerwonym lub czarnym. Póki co wybrałem kolor zbliżony do piaskowego, bo takie własnie dno zastałem nad wodą.
Są oczywiście różne szkoły dobierania towaru pod względem koloru. Można dać towar kontrastowy, pstrokaty(miks kolorów) i właśnie zbliżony do dna. Gdy łowiska nie znam, wybieram ten trzeci, aby ewentualnie nie straszyć miejscowych ryb. Zobaczymy czy wariant bezpieczny się sprawdzi.
GRUNTOWANIE: Na nowym łowisku warto przynajmniej wstępnie wygruntować kilka miejsc. Tak aby nie okazało się, że miejsce, w którym ląduje nasz podajnik, jest nieciekawe. Ta czynność pozwoliła mi na wytypowanie łowiska na 35 metrze, gdzie zaczynało sie wypłycać. Drugie miejsce na srodku akwenu, gdzie było najgłebiej. To miejsce wydawało mi się dobre, bo miało być upalnie i ryby z pewnością z czasem poszukają głębszej, lepiej natlenionej wody. Kusiła też linia tuż za grążelami, ale gruntowanie pokazało tam straszną płyciznę. Mimo wszystko od czas do czasu ręką dorzucałem kilka ziaren pelletu, aby i tu zbudować łowisko.
Bezpieczny kolor pelletu, do tego zanęta w podobnym kolorze zbliżonym do dna.
Nęcenie polegało na zarzuceniu kilku podajników do methody z miksem pelletu i zanęty. Na początku więcej zanęty, aby wszystko buzowało i nęciło ryby chmurą. Tak zanęciłem obie dalsze linie i tak potem łowiłem. Na pierwsze branie czekałem sporo, bo ponad godzinę. Na szczęście choć było bardzo upalnie, to ryby się wkręciły. Eldorado jednak to nie było i trzeba było się mocno napracować. Pierwszy zameldował się niewielki karpik. Taki klasycznie zarybieniowy.
Warto wspomnieć też kilka słow o przynętach. Oczywiście wziałem ze sobą kilka pewniaków, które sprawdzają mi się większości łowisk. Nie zabierałem całego wiadra słoiczków z waftersami i kulkami, aby nie koncentrować się tylko na żonglowanie przynętami, bo powodów braku brań może być więcej.
Tego dnia najlepszym kolorem okazał się zdecydowanie pomarańcz. Co ciekawe dość ważny był też aromat lub kształt waftersa, bo na jeden pomarańcz, gdy ryby już weszły brania były, a na drugi nie o innym kształcie i aromacie, nie było. Kolejne ryby jednak meldowały się w łowisku. Robiło się co raz cieplej i z czasem zacząłem bardziej budować głębokie łowisko, przeczuwając, że właśnie tu zejdą niedługo rybki. Póki co linek jeszcze z dystansu na wypłyceniu.
Niewielki linek, ale prosiaczki zawsze cieszą.
Z biegiem czasu, bliższa i głębsza strefa odpaliła. Ryby zeszły deko głębiej, jednak na wypłyceniu też jeszcze żerowały. Na głębokiej udało się złowić karpika i wypracować karasia złotego. Na brania trzeba było jednak dość długo czekać. Ryby ewidentnie zwalniały tempo żerowania w ten upał.
Nieco większy karpik.
Potem chwila ciszy i jedno branie, choć potężne, to gdy podniosłem wędzisko, okazało się, że ryba się nie wcieła. Po 20 minutach, kolejne branie zakończyło się już skutecznym zacięciem i holem pięknego karasia złocistego. To lubię!!!
Piękny karaś złocisty to zawsze nagroda.
Ciekawostką jest fakt, że nie udało mi sie zciągnąć ryb w pobliże grążeli. Rzeczywiście było tam strasznie płytko, a dodatkowo być może zbyt blisko, a hałas, który tworzyłem poruszając się po stanowisku, skutecznie je odstraszał. Powoli aura stała się piknikowa, ciuchy już dawno zmienione na krótkie, ale i tak trzeba było się ewakuować, aby nie spalić na wiór. Wypiłem butlę wody i litr soku pomidorowego!
Akumulatory naładowane. Kolejny relaks nad wodą zaliczony, a ryby dopisały. Więcej nie potrzeba. Myślę, ze kolejny wypad nad tę wodę będę już mądrzejszy o to pierwsze rozpoznanie. Ciekawe, czy ryby utrzymają zainteresowanie pomarańczowym kolorem, czy może atrakcyjny będzie zupełnie inny?
Tekst i foto:Tomek Sikorski
zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo