ZAWODY

FEEDER Z ZALANEJ OPASKI

Do tej pory ze względu na galimatias związany z poziomem wody w Wiśle, jeszcze nie łowiłem z tak zwanych bankówek. Jednym z takich miejsc jest kamienista opaska okalająca główny nurt warszawskiej Wisły. Komfortowe łowienie jest tu jednak możliwe jeśli woda na pobliskim wskaźniku ma poniżej metra. Jeśli metr jest przekroczony kamienie są pod wodą i wędkowanie jest bardzo utrudnione lub wręcz niemożliwe. Tym razem wodowskaz pokazał 103 cm. Woda była więc podwyższona na tak zwanej granicy. Warto dodać, że podczas mojej wędkarskiej przygody woda była także mocno trącona w kolorze kawy z mlekiem i niemal z dnia na dzień podniosła się o dobre 40cm. Ryby nie lubią takich skoków, ale i tak musiałem sprawdzić co dzieje się w rzece.

Woda jak widać mocno podwyższona.

Na moją wyprawę spakowałem dwa feedery długości 3,6 metra uzbrojone w 2 i 3 uncjowe szczytówki. Na kołowrotki nawinąłem dość grubą żyłkę 0,26. Dno usłane jest kamieniami, dlatego grubsza żyłka daje zapas gdyby koszyk należało wyrwać z kamieni. Uciąg oscylował w granicy 100 gram. Nieco bliżej dało się łowić już podajnikiem 80 gramowym. Przy kamieniach znalazłem także miejsce gdzie położyłem koszyk 60 gramowy. Spożywki jakie zabrałem na moją wyprawę stanowiły professowskie zanęty explosive, które na rzece nie raz i nie dwa już mi się sprawdzały. Dodatkowo zanęty posiadają w sobie micropellet, który o tej porze roku tylko pomaga. Tym razem postawiłem na bezpieczny i uniwersalny smak: wanilia, kukurydza i konopie.

Niech nie zmyli was słowo method w nazwie. Mieszanki doskonale nadają się do łowienia klasycznym feederem.

Płatki, pieczywko fluo oraz topione robaki stanowiły wkładkę mojej mieszanki.

Mieszankę nawilżyłem nieco wcześniej, dałem jej wypić odpowiednią ilość wody. Całość zmelasowałem, dodałem pieczywko fluo oraz płatki owsiane. Na początku do zanęty dałem tylko 100 ml mrożonego robaka. Potem jednak zdecydowałem się dołożyć robaków, ale o tym za chwilę…

Koszyk już naładowany.

Jest ryba!

Wyłuskany leszcz, wśród drobnicy.

Łowienie nie przypominało tego do, którego zdążyłem się już w tym miejscu przyzwyczaić. Liczyłem na dużą ilość średniej ryby i brania sporych krąpi, cert, a nawet kleni oraz pojedynczych leszczy. Te ostatnie co prawda pojawiły się w łowisku, ale poza tym rybostan zaskoczył mnie całkowicie. Moim łupem padło bardzo dużo drobnego krąpia. Małe piranie brały na wszystko, czerwone robaki, kanapki w miksie różnych robaków i kukurydzę. Ta sytuacja zmusiła mnie do dołożenia do zanęty obfitej porcji około 300 ml mrożonego robaka. Zwiększyłem także rozmiar haka. Zabiegi dały mi w końcu brania grubszych ryb. Najpierw po atomowym braniu i krótkim holu straciłem rybę, która przetarła przypon o kamienie. Potem jednak z podwodnej stołówki wyjąłem dwa leszcze. Więcej konkretnych brań nie było, natomiast dosłownie co chwila szczytówki drżały od skubania przynęt przez tak zwane skalarki. Samo łowienie było bardzo sportowe i dość trudne technicznie. Dosłownie co 3,4 minuty ładowałem koszyk i posyłałem w wodę. Dłuższe czekanie w końcu przesuwało wymyty koszyk między kamienie co kończyło się zaczepem.

Tym razem średniak

Jak widać w koszu przewaga ryby drobnej.

Wyniki

Opaskę na pewno odwiedzę przy niższej wodzie i sprawdzę, czy wrócą w swe rewiry certy i inny rzeczny białoryb. Wodom cześć.

Tekst i foto: Marcin Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress