Łowienie feederem w rzece niemal wszystkim kojarzy się z wędkowaniem w stylu „ciężkiej orki”. Amatorzy gruntówki zazwyczaj stosują solidne i masywne koszyki, które nie boją się nurtu i stoją nieruchomo przyklejone w głównym nurcie rzeki. Dziś chciałbym opisać moje ostatnie nieco inne, bardziej finezyjne podejście. Łowienie w rzece na lekko!
Nizinna Wisła – tutaj zapoluję na duże leszcze.
Miejscem mojego wędkowania była wiślana rynna biegnąca w dość bliskiej odległości bo około 15 metrów od brzegu. Uciąg oscylował w granicy 100 gram, ale na moje wędkowanie zabrałem koszyczki o połowę lżejsze. Chciałem aby prąd rzeki dość wolno wymywał zanętę i delikatnie przesuwał koszyczek na skraj rynny i spokojniejszej wody. Bardzo lubię łowić w ten sposób, ponieważ zwyczajnie mam wtedy więcej efektów. Koszyczek początkowo stoi w rynnie i z biegiem czasu powoli przesuwa się na jej skraj. Takie przesuwanie koszyczka, przesuwa siłą rzeczy przynętę i często właśnie w takich momentach przynosi brania i ryby.
Wanilia, Karmel i Scopex – słodkości na leszcze. Niech nie zmyli Was nazwa Method. Zanęta nada się także do klasycznego feedera
Jeśli chodzi o wspomnianą zanętę, na moje wędkowanie przygotowałem dwa rodzaje mieszanki. Pierwsza mocno przemoczona bez gliny z dużą ilością pinki i pieczywka fluo. Mieszankę tą zmelasowałem i dokleiłem klejem spożywczym. Ta zanęta miała służyć mi jako wypełnienie mojego koszyczka. Drugi wariant to mieszanka na wstępne nęcenie, którą stanowiła zanęta z gliną w proporcji 5 litrów zanęty do 8 litrów gliny. Całość wcześniej namoczyłem i dodałem kleju w postaci bentonitu. Tu trafiły także mrożonki i robaki w zalewie waniliowej. Z tej mieszanki uformowałem bule i wrzuciłem na skraj rynny. Na początek 10 kul. Chciałem, aby wolno wypłukiwany koszyczek przesuwał się w polu wymywania zanęty z nęcenia wstępnego.
Dużo pieczywka fluo i robaków to podstawa
Pierwsze branie i jest ładna ryba.
Pierwsza ryba i od razu ładny leszcz.
Tym razem przynętę pobrała sapa. Rybę łatwo odróżnić po płetwach odbytowej i ogonowej.
W dzień mojego wędkowania przygotowałem dwa feedery uzbrojone w miękkie szczytówki z włókna szklanego – 1 oz. Zestawy zbudowałem na skrętkach. Tak jak wcześniej wspomniałem na konektorach zawisły koszyczki 50 gramowe. Przynętę stanowiły czerwone robaki i kolorowe mady, które zawisły na przyponach metrowej długości. Zestawy były więc proste, ale jak się okazało bardzo skuteczne.
Kolejny śliczny leszcz
To najmniejszy leszczyk z tego dnia. Ryb jak widać było sporo.
Brania pojawiły się niemal od razu po wrzuceniu kul. Bałem się, że ryby będą potrzebować czasu po nęceniu wstępnym zanim ustawią się w łowisku, ale pierwszy leszcz niemal natychmiast przygiął mocniej szczytówkę. Kolejne były tylko kwestią czasu. Brania pojawiały się systematycznie co dziesięć, piętnaście minut. Wszystko trwało dobre trzy godziny. Z biegiem czasu żerowanie osłabło, ale przyznam szczerze, że byłem już kompletnie wyłowiony, więc ten stan rzeczy w ogóle mnie nie zmartwił. To było świetne wędkowanie, pełne mocnych i pewnych brań i co najważniejsze pełne dużych ryb.
Niby krąp a oko cieszy.
Dziś było dużo emocji i sporo holowania.
Tekst i foto: Marcin Cieślak