W tym roku na lato narzekać się nie da. Temperatury są wysokie, a ryby żerują świetnie. Przeszkadzać może trochę niska woda, ale dla wielu niższy jej stan oznacza, iż łatwiej znaleźć i namierzyć ryby. Nie inaczej jest w przypadku naszego spinningowego teamu, który przy niżówce czuje się jak ryba w wodzie. A właściwie jak szczupak w wodzie. Znając, pobliskie okoliczne “dołki” jak własną kieszeń, łatwo ustalić, gdzie gromadzą się ryby.
Tradycyjnie pierwszy na brzeg trafia okoń. Ten walnął w dużego Shinera.
Nieodzowny element sztuki wędkarskiej – wypuszczanie ryb.
Książkowe zasady musiały być jednak zachowane. Ryb należało szukać na stokach, przy trzcinach lub w pobliżu roślinności. Drapieżniki gromadziły się zawsze tam, gdzie była drobnica. Wyjątkiem były okonie, które czasem potrafią zapuszczać się dalej, na twardsze blaty. W “naszych dołkach” szczupaków szuka się przy groblach, w zatokach i w pobliżu trzcinowisk. W takich miejscach popularne “esoxy” polują na drobne wzdręgi, płocie i krąpie.
Pierwszy “kaczodzioby” również na “Shinera”.
Paweł jak widać uwielbia dopalacze. Ryby chyba też.
Ten szczupły walnął w pierwszym rzucie.
Nie odkryje Ameryki pisząc, że najlepszą porą jest ranek lub wieczór. O ile wieczór daje możliwość pozostania i wędkowania do zmroku, ranek to zupełnie inna bajka. Szczupaki muszą widzieć przynętę, jeszcze przed świtem. Wtedy jest olbrzymia szansa, że cętkowany drapieżnik zechcę współpracować. Brania zazwyczaj notowaliśmy do godziny siódmej! Potem ryby przepadały. Bez znaczenia była aura ze swym skwarnym , słonecznym porankiem, lub pochmurnym, pokrytym ołowianymi chmurami niebem. Apetyt u drapieżców wzmagał się po prostu bardzo rano.
Piotrek i jego pięćdziesiątak.
O ile w poprzednim materiale wspominaliśmy o lekkim okoniowym łowieniu, wariant szczupakowy prawie w stu procentach musiał być ciężki. Spora około dziesięcio lub kilkunastogramowa główka i duża guma to podstawa spinningowego arsenału. Mocne stukanie o dno i łowienie z podbicia przypominające sandaczowe łowy. Takie prowadzenie odpowiadało rybom najbardziej. Zaznaczę tylko, że głębokość wody wynosiła od półtora do około trzech metrów. Choć i tu zdarzało się spotkać wyjątki potwierdzające regułę, to głębsza woda rzadko kiedy przynosiła esoxa.
Taniec na ogonie i świece – tak walczą zębate.
Letni arsenał to głównie gumy. Najlepiej sprawdzał się phoenixowski Diablo, oraz jego bratni Shiner. Znakomite “mięsiste” gumy na leniwe drapieżniki. Łowne okazywały się też, niektóre modele znanych firm, przypominające kopyta. Czasem skuteczność swoją potwierdzała błystka obrotowa, choć po nią sięgaliśmy rzadko. O kolorach najlepiej nie pisać, ponieważ zburzone zostały wszelkie spinningowe kanony. Zachowanie zasady ciemna guma lub jasna, nie miało przełożenia do zachmurzenia, dna czy wielkości odławianych ryb. Kolor w naszym odczuciu miał po prostu drugorzędne znaczenie. Praca przynęty i jej prowadzenie decydowały o tym kiedy i jak często następowało branie. Obławiane łowiska do najłatwiejszych nie należą, dlatego zawsze przydatna jest odrobina szczęścia.
Ten krokodylek wybrał phoenixowskie kopyto- Diablo.
Kolejny amator kopyt na ciężkiej “główce.”
Te kilka szczupakowych dni, sprawiło nam dużo frajdy i udowodniło, że w każdym, wędkarskim okresie można delektować się ładnymi rybami. Widoki odpływających ryb to największa nagroda za trud wczesnorannego wstawania. Pamiętajcie o wypuszczaniu ryb drapieżnych!
Dla takiego szczupaka warto wstawać tak wcześnie.
Zawstydzony szczupak nie miał ochoty już pokazywać się podczas wypuszczania.
Tekst: Marcin Cieślak
Foto: Piotr Cieślak, Paweł Cieślak