ZAWODY

OKAZY Z PIERWSZEJ LINII

          Kto z nas nie lubi łowić dużych ryb? Nawet wytrawni uklejarze, czy miłośnicy bocznego troka lubią jak od czasu do czasu coś porządniejszego siądzie na wędce i da przysłowiowego kopa. Tak samo jest z amatorami drgającej szczytówki. Przyznam szczerze, że przebieranie leszczyków, płoci lub średnich japońców odrobinę mnie znużyło i postanowiłem zapolować na ryby dużo większe, tak zwane „medalowe”. Wodą spełniającą te kryteria jest tak zwane „Łowisko” znajdujące się w miejscowości Piorunów. W zbiorniku pływają okazałe karpie, dwukilogramowe karasie, również te złote, piękne liny, amury i jesiotry. Jest też spora populacja leszcza. O tym, że wbrew pozorom woda nie jest bardzo łatwa nie muszę chyba pisać, bo zbiornik jak każdy inny miewa swoje kaprysy. Bywają dni kiedy oprócz kilku smętnych leszczyków, większe ryby nawet nie skubną najsmaczniejszych przynęt.

Softy ochotka i halibut.

W dniu mojego wędkowania pogoda mocno dała się we znaki. Z nieba lało niemal cały czas. A nawet jeśli na moment deszcz się zlitował, wtedy wiatr nadrabiał silniejszymi podmuchami. Było po prostu zimno, mokro i wietrznie. Ale jak głosi powiedzenie, nie ma złej pogody na ryby, są tylko źle ubrani wędkarze. Bez nieprzemakalnego kombinezonu przygoda ta chyba w ogóle nie mogłaby się odbyć.

W tym dniu postawiłem na micropellety.

 

Teraz tylko namoczyć pellet i zaczniemy zabawę.

Jeśli chodzi o zanęty i przynęty, do kuwet wsypałem micropellety feed basic Meusa o smaku ryby, kryla i orzecha tygrysiego wielkości 2mm. Dodatkowo wziąłem ze sobą  długo wabiący Durus o smaku pikantnej kiełbasy. Przynęty soft halibutowe i ochotkowe miały być moimi kilerami na tą wodę.

 

Pellet o smaku pikantnej kiełbasy na drugą linię.

Stołówka gotowa. W kuwecie na dole odrobina halibuta i skisłego masła.

Jako, że zupełnie nie wiedziałem, gdzie teraz mogą przebywać szukane okazy, postawiłem na dwie odległości. Koledzy podpowiadali, że ryby jeszcze trzymają się ciut głębszej wody, na 35- 40 metrze. Taktyka jaką obrałem zakładała obłowienie dwóch linii, przy czym pierwszą wędkę zaklipsowałem i podałem na metr 30. Z drugą postąpiłem dokładnie tak samo, ale ryb chciałem szukać koło 40 metra. Na bliższą odległość powędrował 20 gramowy podajnik, a na dalszy dystans założyłem karmik ważący 30 gram.  Na pierwszą linię wędrowała ryba z krylem a dalszą obławiałem kombinacyjnie. Po prostu raz ryby dostawały pikantną kiełbasę, a raz coś rybnego. Tak samo było z przynętami, gdzie dane smaki łamałem scopexem, kokosem  i tutti frutti.

Pierwszy hol.

i jest ładny karaś.

 

Taka rybka na dzień dobry.

Potem nastąpił „wysyp” ładnych karasi.

i kolejny…

1670 gram karasia srebrzystego.

leszczyki wchodziły w towar bardzo nielicznie. Szybko wyganiały je większy ryby.

Kilogramowy linek to tylko przystawka..

przed taką rybą dnia. Karpik ważył 7300 gram.

Woda szybko zweryfikowała, że w tym dniu to pierwsza linia będzie rządzić. Po dwudziestu minutach ryby znęciły się w łowisko i brania notowałem nawet z opadu. Po pierwszym zielonym linie, w łowisku zaparkowały medalowe karasie. Największy zważony przeze mnie karaś miał 1670 gram! Na deser udało się wyjąć przyzwoitego golca o wadze 7300 gram, również z bliższego dystansu. Gdybym uparł się na łowienie tylko dalej, pewnie zszedłbym z wody o kiju. Nawet na takiej dość rybnej wodzie ważne jest szukanie ryb. Na koniec dołowiłem jeszcze kilka leszczyków i grubo około dwukilogramowego lina. Mimo braku pogody, dzień udał się w pełni. Wspaniała przygoda i wspaniałe ryby. Do następnego.

zielony rodzynek na zakończenie. Piękności.

Wodom cześć.

Tekst i foto: Marcin Cieślak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress