Przyznam szczerze, że gdyby nie media społecznościowe, pewnie jeszcze dobry miesiąc nawet nie pomyślałbym o methodzie. A tak człowiek wstaje rano zagląda tu, zagląda tam i widzi, że ludzie łowią już na całego. Widać, że niektóre zbiorniki zwyczajnie obudziły się po zimie i karpiowate biorą w najlepsze. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził jak wygląda sytuacja na moich pobliskich karpodromach. Jako arenę mojej wyprawy wytypowałem łowisko z mieszanym białorybem i z populacją średniego karpia. Polowanie na duże sztuki mogłoby być ryzykowne i myślę, że jeszcze przyjdzie na nie czas. O tej porze tak naprawdę powinna cieszyć każda sztuka.
Pellety na dziś. Pikantne salami w wersji “ready” oraz krabowy pellet do namoczenia.
Halibut, ale tylko na wszelki wypadek…
Wątroba ze scopexem to bardzo oryginalny smak.
Na tym łowisku kryl już mi się sprawdził.
Jeśli chodzi o mieszankę, do kuwet wsypałem pellety od professa o smaku pikantnego salami i kraba japońskiego. Miałem w zanadrzu także pellet ochotkowy i halibutowy, ale tylko jako wersję rezerwową. Jako przynęty miały posłużyć mi pellety 8 i 10 mm o smaku wątroby ze scopexem oraz konopii i krylu. Miałem także pinkę którą często stosuję jako wiosenną przynętę alternatywną, również na karpie. Jako ciekawostkę powiem, że ranek był bardzo chłody, a mimo to ryby dużo lepiej reagowały niż kiedy wyszło słoneczko. Jak się okazało lodowata woda wcale nie przeszkadzała w żerowaniu. Pierwszego karpia wyjąłem dosłownie minuty po rozłożeniu. Potem jednak coś przycichło i na kolejne ryby musiałem trochę poczekać.
Pierwszy hol.
i pierwszy karpik.
Problemem był dystans. Ryby nie kręciły się po całym akwenie tylko trzymały zgrupowane bliżej środka zbiornika. O dorzuceniu na tak znaczną odległość mogłem tylko pomarzyć. Musiałem czekać aż moje podajniki ze smakowitymi kęsami zaczną w końcu kusić ryby. Drugą wędką momentami szukałem ryb, podając smakołyki raz bliżej raz dalej mojego stanowiska. Ryzykowałem “rozrzucenie” ryb w łowisku, ale w pewnym momencie tak wszystko przycichło, że do stracenia nie miałem nic.
Pinki w podajnikach. Teraz na pewno zaczną się brania…
Po jakimś czasie pinki zaczęły kusić pierwsze ryby. Nie były to karpie a leszczyki. Chlapaki rzędu 500 – 700 gram zaczęły witać się z moja matą. Karpie wróciły dopiero po godzinie i przekonały się do pelletów. Przyznam szczerze, że jak na taki chłód z zimnym wschodnim wiatrem oraz lodowatą wodę byłem pozytywnie zaskoczony ilością brań. To przecież początek sezonu a mimo to kilka razy ryby przygięły mocniej szczytówkę. Kolejny raz nie zawiódł mnie pellet “wątrobowy”, który w mojej ocenie w wielkości 8mm jest doskonały na każdą porę roku.
klasyk czy methoda – leszczyki mnie chyba polubiły.
Łowisko z pewnością odwiedzę jeszcze późną wiosną, kiedy to więcej gatunków przebudzi się do życia. Oczywiście relacje na pewno pojawią się łamach naszej strony. Sezon z methodą dopiero wystartował, spodziewajcie się więc przygód nie tylko z karpiami w tle.
Upragnione zdobycze.
Tekst i foto: Marcin Cieślak