Ostatnie karpiowanie odbyłem w pogodę, o której chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Wtedy to deszcz dokuczał najbardziej i praktycznie uniemożliwiał wychylenie nosa spod parasola. Tym razem połów moich milusińskich miał odbywać się w całkiem przyzwoitych warunkach. Co prawda wiatr miał dawać się we znaki od czasu do czasu, ale co najważniejsze z nieba miała nie spaść nawet jedna kropla deszczu. Za pewne wielu uważa, że w łowieniu karpi na methodę czy klasyczny feeder nie ma nic nadzwyczajnego, ale chyba każdy od czasu do czasu musi się porządnie wyłowić. Uwierzcie mi, że czasem warto wziąć rodzinę i pojechać „zaszaleć” z karpiami. Nawet jeśli na końcu zestawu nie zamelduje się żadna dwucyfrowa sztuka to ryb przy dobrym przygotowaniu połowimy sporo.
Kruszone kulki proteinowe to świetny dodatek do pelletu.
Po lewej zanęta truskawkowa. Wątroba i scopex za sekundę trafi na haczyk.
Tym razem postawiłem na pellety firmy Profess. Dwumilimetrowy krab japoński i czteromilimetrowy halibut miał stworzyć moją bazę pelletwo-zanętową. Na hak oprócz 8 mm pelletów o smaku wątroby i scopexu, powędrowała też czosnkowa kuleczka pop-up tego samego producenta. Karpie o tej porze nie powinny wybrzydzać. Na wstępne nęcenie dałem tylko kilka koszyczków truskawkowej zanęty, resztę stanowił pellet halibutowy. Zanęta tak naprawdę miała tylko chwilę popracować i zwabić ryby w łowisko. Grubszy pellet miał sprawić, że karpie „zaparkują” w łowisku na dłużej. Odległość jaką wybrałem do łowienia oscylowała w granicy 35 metra. Charakterystyka łowisk karpiowych jest taka, że bardzo często ryby znęcane są dalej, kulkami czy paszami wszelkiej maści podczas zasiadek karpiowych. Często bliżej brzegu ryby zwyczajnie nie żerują, dlatego wybrałem bezpieczną odległość. 45 czy 50 metr nęciło by się trudno z powodu wiatru, a do 30 metra ryb mogło być zdecydowanie mniej. 35 metr wydawał się optymalny.
Czosnkowy pop up zatopiony w halibutowym pellecie.
Pellet wielkości 4 mm do nęcenia łowiska.
Halibut i truskawka i jest pierwszy hol.
Mały, ale wariat…
Pierwsze minuty przyniosły od razu rybę. Karpik nie był okazem ale przywalił w wędkę z takim impetem, jakby nigdy wcześniej nie widział smacznego pelletu. Po tym zdarzeniu brania na chwilę ucichły. Trącenia szczytówki, czy delikatne luzowania żyłki upewniały mnie jednak że w łowisku są ryby, a ponowne brania to tylko kwestia czasu. Kolejny karpik wziął podobnie do pierwszego.
Nieco lepszy karpik.
Amator czosnkowego pop up’a
Ryba była nieco większa i namieszała nieco w łowisku. Następny karpik zameldował się po kwadransie. Tym razem „prosiaczek” zasmakował w czosnkowym pop-upie podanym na włosie i zatopionym w halibutowym pellecie. Wędkarski dzień zakończyłem w godzinach obiadowych a moim łupem padło kilkanaście karpi. Szybki wypad, pełen brań naładował mi akumulatory przed następnym dniem w pracy. Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska