Po rzecznych zmaganiach z tyczką w dłoni przyszedł czas na małą przerwę dla mojego kręgosłupa. Tak to już jest, że kilka godzin porządnego, rzecznego pływania lizakami potrafi człowieka mocno umęczyć. Blisko domu mam na szczęście zbiornik, który człowiekowi z feederem w dłoni pozwala mocno się wyszaleć. Łowisko oczywiście miewa swoje kaprysy, ale dzięki porządnemu przygotowaniu wiedziałem, że w tym dniu zdołam coś z wody wyłuskać. Jako, że stanowiska karpiowe mieszczące się bliżej ściany lasu były już od rana zajęte, odpuściłem polowania na cyprinusy i skupiłem się na karasiach. Do mojego menu powędrowały znacznie mniejsze rozmiary pelletów zanętowych niż te które stosuje podczas polowań na „pełnołuskie”. O przynętach przeczytacie za chwilę…
2 mm pellety o smaku scopexu i kryla.
Łowisko w którym przyszło mi łowić to płytki, przepływowy zbiornik bogaty w karasie i liny. Karpie w mojej ocenie przeżywają mały kryzys a ich pogłowie znacznie zmalało. Dodam, ze akwen ten nie był zarybiany już od kilku ładnych lat. O tym, że łowisko jest dość wymagające możecie przeczytać w relacjach z zawodów, gdzie notowano dość często zera. Opisy tych rywalizacji znajdziecie na łamach naszej strony.
Moje stanowisko
Tym razem do polowań na karasie przygotowałem dwie wędki o ciężarze rzutowym do 60 gram. Podajniki jakie zawisły na moich feederach to 30 gramowe winnerowskie koszyki, które zamontowałem z krętlikiem. Chciałem aby moje wędki były typowymi „samołówkami” a ryby zacinały się po prostu same. Do kuwetki wsypałem słodki 2 mm pellet o smaku scopexu i kryla. Dla okrasy i kontrastu dałem odrobinę waniliowych grubszych 6 mm pelletów. Cały miks dopaliłem jeszcze zanętą Method Turbo Groundbaits o smaku halibuta. Rybno-słodki smak na tym łowisku to norma.
Okrasa z waniliowego pelletu.
Jako przynętę zastosowałem waniliowy pellet podany na gumce.
Za kilka miesięcy prym będą wiodły smaki owocowe. Przyznam szczerze, że na brak brań w tym dniu narzekać nie mogłem. Mimo dość późnej pory, bo na łowisku zjawiłem się około południa, ryby fantastycznie żerowały. W tą krótką trzygodzinną sesję miałem pełne ręce roboty.
Pierwszy „japoniec”.
Przypony warto przechowywać na miękkich piankowych krążkach.
W tym roku przyjrzymy się między innymi miękkim wiaderkom od Winnera.
Karasie o dziwo nie trzymały się biegnącej nieco dalej rynny, tylko wolały przybrzeżny blat. W rynnie udało złowić mi się jedynie dwa zielone liny. W tym dniu wędkarskich niespodzianek nie było i żaden karp na macie się nie pojawił, mimo to dzień muszę uznać za udany. Kilka kilogramów ryb po szybkiej fotce wróciło do swojego domu. Mam nadzieję, że wynagrodzą mi to następnym razem.
Mój wynik.
Tekst i foto: Marcin Cieślak