Odkąd sięgam pamięcią zawsze na początku maja meldowałem się nad dużą wodą. Bywał czas, że rzeczne starcia zaczynałem już na początku kwietnia, ale w tym roku zgodnie z majową normą ruszyłem w kierunku rzeki. Celem mojej wyprawy były grube, narwiańskie krąpie, ryby niedoceniane przez wędkarzy, chimeryczne i wcale nie takie łatwe do złowienia. Przekonałem się o tym w ubiegłym roku, gdzie z trzech wypraw krąpiowych tylko raz wróciłem z tarczą. Ten rok na szczęście jest wyjątkowy a echa niosą, że niemal z każdej znanej mi miejscówki wędkarze łowią piękne ryby. Korzystając z tego stanu rzeczy postanowiłem odkuć się na moich sarsach za rok poprzedni i poszukać ich podczas przepływanki. O miejscu nie będę się rozpisywał bo jest ono chyba wszystkim znane. Zwalone drzewo spowalniające nurt, za nim dołek i wypłycenie na końcu rozmycia. Tak w skrócie można opisać, moją narwiańską miejscówkę. Na łamach strony znajdziecie wiele wypraw z tego łowiska.
Zanęty piernikowe firmy Carpio oraz leszczowa seria Gold od Marlin, moje krąpiowe menu. Robaki w zalewie i melasa zaraz trafią do zanęty.
Rzeczne krąpie są bardzo waleczne, dlatego postawiłem na grube pełne gumy w przedziale 1,2 – 1,4 mm. W zanadrzu miałem też średni wentyl na wypadek pojawienia się bonusów. Spławiki jakie w tym dniu powędrowały na topy to ulubione przeze mnie Vimby od 11 do 14 gram. Słuszna głębokość sprawiła, że jakoś od początku byłem spokojny o brania. Przy niżówce z rybami bywa tu różnie, ale przy tak podwyższonym stanie wody białoryb trzyma się bliżej brzegu.
Zestawy już gotowe. Grunt na 11 metrze tyczki oscylował w granicy 4 metrów.
Do moich kotłów powędrowało 10 litrów gliny rzecznej i wiążącej oraz 3 litry zanęty. Mój miks stanowiły nowości od firm Carpio i Marlin. Dodatkowo do wiadra wsypałem obowiązkowe podczas łowienia lizakami pieczywko fluo, oraz w mojej ocenie przysłowiową „petardę” na ten sezon – spreparowane martwe robaki. Dla rzecznego łowcy taki rarytas to nieocenione udogodnienie. Koniec z mrożeniem, parzeniem czy rolowaniem na sicie. Od dziś na rzeczne wędkowania zabieram przetwory z robakami. Zanętę wymieszałem też ze słodką płynną melasą, która doskonale zastępuje słodzik. Całość dokleiłem bentonitem i klejem zanętowym. Na wstępne nęcenie wrzuciłem około 10 kul.
W tym dniu do wiadra trafiło 10 litrów gliny.
Melasa doskonale zastępuje słodzik.
Tak przygotowanymi robakami nie pogardzi żaden amator rzecznego wędkowania.
Jeszcze tylko pieczywko fluo i można lepić kule.
Część kul na wstępne nęcenie
Początek był bardzo owocny. Już pierwszy wstaw przyniósł mi krąpia, a inauguracyjna godzina obdarzyła mnie kilkoma fajnymi rybami. Potem jednak żar z nieba lał się na tyle mocno, że ryby gdzieś przepadły. Na szczęście donęcanie ściągnęło je z powrotem w łowisko. Oprócz kilku jelcy, dwóch płotek cały mój rybostan stanowiły rzeczne krąpie. W mojej podwodnej stołówce po prostu się od nich roiło. W pewnym momencie ryb było tak dużo, że zestaw nie zdążył się ustawić a na haku już meldowała się ryba.
Pierwsza rybka.
Na koniec zaznaczę, że nawet Pani fotograf, złowiła swoje pierwsze w życiu rzeczne „krąpasy”. Jutro odpuszczam tyczkę i jadę gdzieś z feederem. O rezultatach na pewno przeczytacie na łamach strony.
Ktoś tu chyba właśnie zaciął rybkę..
Cały kosz krąpi. Ryby za sekundę odzyskają wolność.
Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska