Poprzedni feederowy wpis dotyczył „prawie angielskich karpi”. Do tamtej relacji możecie oczywiście wrócić klikając tutaj. Mając w pamięci te wspaniałe wędkowanie zapragnąłem powtórki. Poniekąd chciałem sprawdzić, jak ryby zareagują na mój pelletowy wariant, który niemal zawsze stosuję podczas łowienia metodą. Mam tu na myśli dwa ulubione smaki, które od początku mojej przygody z „drgającą” miksuje ze sobą do woli. Są to kryl i dzika jeżyna. Dla mnie te dwa rodzaje pelletów dają uniwersalne połączenie na karasie, karpie, liny a nawet drobniejszy białoryb w postaci płoci. Wszystko zależy od łowiska i jego rybostanu.
Do pojemnika trafiły dwa smaki pelletów: Hot Krill i Dzika Jeżyna
Ranek mojego wędkowania według synoptyków miał być wietrzny i parny. Po obiedzie miało mocno popadać i zagrzmieć. Przeżyłem już jednak nie jeden armagedon nad wodą, aby teraz tak po prostu się poddać. Gdybym tak zawsze brał do siebie zapowiedzi pogodowe, to połowy relacji na naszej stronie po prostu by nie było. Nie zważając na aurę, po ósmej jechałem już w kierunku wody. Koło dziewiątej moja wędka poniosła już podajnik w łowisko. A pogoda? Najwyżej wrócę mokry!
Podczas wędkowania użyłem dużego podajnika. Mniejszy poczeka na porę chłodniejszą i zabawy z mikropelletem.
Każdy miłośnik łowienia na pellet powinien zaopatrzyć się w przyrząd do pelletu. Tym razem zamiast krętlika zastosowałem łącznik szybkiej wymiany.
Ze względu na mocno zarośnięte łowisko użyłem mocnej żyłki 0,26mm.
Jeśli chodzi o mieszankę, całkowicie zrezygnowałem z rozrobienia spożywki. Wiosną przewagę stanowiłaby zanęta. Teraz liczyłem na pellety w czystej postaci. Ryby starałem się utrzymać grubszym pelletem i robactwem strzelanym z procy pod drugi brzeg. Karasie tradycyjnie buszowały w pobliżu roślinności pod przeciwległą burtą. Karpie i linki natomiast trzymały się nieco głębiej, bliżej środka wody. Widziałem to po spławach ryb, które czuły już od rana nadchodzącą burze.
Branie….!
Hol…
i pierwszy japoniec!
Pierwsze branie było natychmiastowe. Nie zdążyłem dosłownie położyć wędki, a już szczytówka mojego feedera wariowała w najlepsze. To karaś srebrzysty zasmakował w białych robakach zatopionych w podajniku pełnym pelletu. O skuteczności żywych przynęt pisałem już nie jednokrotnie i będę powtarzał to jak mantrę. Zawsze warto zacząć od bielasa! Ryby tradycyjnie rozkręcały się z minuty na minutę. To charakterystyczne dla tej wody. Jeśli ryby wpłyną w łowisko, pozostaje je tylko tam utrzymać i łowić w najlepsze. Specyficzne dla tej, prawie angielskiej wody jest jednak to, żeby na łowisku zachować absolutną ciszę. Zbyt dużo ruchu wypłoszy czujne ryby i na branie będzie trzeba trochę poczekać. Widziałem już podobne problemy u niektórych wędkarzy, którzy próbowali swych sił na tym małym zbiorniku, ale swoim zbyt głośnym zachowaniem płoszyli ryby.
Przed wystrzeleniem pinki procą, warto dopalić ją rybnym aromatem.
Kolejny karaś srebrzysty.
Te okazy na szczęście nie przyginały szczytówki. Wpadły do siatki podbieraka podczas podbierania ryby!
Nie każdy mój rzut lądował idealnie w punkt. Starałem się skupić podawanie mieszanki na metrze kwadratowym. Co ciekawe jeśli podajnik lądował bliżej środka wody, na haczyku meldował się niezbyt duży linek. Karasie ewidentnie wolały cień przeciwległego drzewa i nie wychylały się z roślinności wodnej. Podajnik musiał więc wylądować dokładnie między kępą zielska, a pozbawioną roślinności wodę. Ze względu na karpie nie mogłem łowić na klipsie.
Po lewej: duży podajnik pełen pelletu z zatopionym białym robakiem. W środku: Dzika jeżyna i kryll czyli moja tajna broń na karpiowate. Po prawej: przypony do metody warto trzymać na piankowych dyskach.
Po pewnym czasie brania karasi ustały. Znam doskonale ten moment. To znak, że do podwodnej stołówki przypłynęły karpie. Szybka zmiana na 8 mm pellet podany na gumce i po chwili pełnołuska piękność przygina szczytówkę. Hol trwa kilkanaście minut i jest raczej siłowy. Jeśli ryba zanurkuje w zielsko, wyjęcie jej będzie niemożliwe.
Moja pierwsza pełnołuska piękność.
Po pierwszym karpiku mam kolejne branie i to atomowe, co niezmiernie rzadko się zdarza. Takie sytuacje ze względu na płytkie łowisko i płochliwość ryb to nie częsty widok. Druga ryba niemal wciągnęła mi wędkę do wody! Tak bierze tylko karp. Ryba jest większa, ale udaje mi się utrzymać ją z dala od roślinności. Sprawny hol i kolejny karpik ląduje w siatce podbieraka. Po tym zdarzeniu cudów jednak nie ma. Następuje cisza i totalna przerwa w braniach. Czas więc zwijać wędkarskie klamoty. Szczególnie, że niebo zaczyna błyskać. Mimo to moja mała powtórka z angielskiego łowienia chyba się udała.
Czyż karpie nie są śliczne?
Powtórka z prawie angielskich karpi raczej się udała.
Ostatnia fota i czas wypuszczać mój połów.
Do następnego!
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska