Kilka dni po wyłonieniu spławikowego Mistrza Koła w dyscyplinie spławikowej razem z Sebastianem Góździem czuliśmy się nienałowieni. Sebastian wywalczył tytuł pierwszego vice mistrza, ja rywalizację zakończyłem na piątym miejscu. Obaj jednak doszliśmy do wniosku, że ostatnie „rzeźbienie” na zawodach nie daje nam pełnej satysfakcji. Postanowiliśmy odbyć wspólny trening i zmęczyć się nie tylko dźwiganiem ton wędkarskiego sprzętu, ale po prostu intensywnością brań i łowieniem.
Sebastian prezentuje zestawy na dzisiejsze wędkowanie.
W wytypowaniu „Czarnej”, jako areny naszego treningu nie było nawet odrobiny przypadku. Wiatr w dzień naszego wędkowania był tak silny, że wyboru po prostu nie mieliśmy. Na Czarnej mogliśmy usiąść nieco niżej, plecami do wiatru dochodzącego w porywach do 80 km/h i spróbować coś z wody wyłuskać. Obaj z Sebastianem postawiliśmy na jedenasty metr tyczki. Pełna tyczka w tak ekstremalnych warunkach byłaby po prostu zbyt ryzykowna. Żaden z nas nie chciałby przecież psuć sobie humoru złamaniem któregoś z elementów wędki.
Glinianka “Czarna” podczas pierwszych, większych podmuchów.
Zestawy jakie w tym dniu powędrowały na moje topy zbudowane były ze spławików Trapera 0,6 i 0,4 grama na żyłce nr 0,10 z przyponem z fluorocarbonu Seaguar Riverge, grubości 0,08 mm. Co ważne żyłka nie jest w ogóle przegrubiona. Jest za to bardzo wytrzymała. Część przyponów z nieco mniejszymi haczykami ( Milo R 305, nr 20 ) zawiązałem także na fluorocarbonie Yuki NEOX.
Fale z minuty na minutę stawały się coraz większe.
W tym dniu postanowiliśmy przygotować jedną mieszankę zanętową. Do naszych wiader trafiły dwa kilogramy zanęty firmy SARS, a dokładnie ETANG NOIR oraz GRAND ROACH NOIR. Do całości dodałem także słodki dodatek na bazie biszkoptu Epiceine Jaune. Całą mieszankę zubożyłem ziemią. Pod zanętę postanowiliśmy podać dżokersa w ilości 250 ml na głowę, wymieszanego z ziemią i mieszanką klubową Sars. Całość dopaliłem szczyptą pieczywka fluo.
W tym dniu postawiliśmy na zanęty firmy SARS.
Nasze zanęty i podkład do dżokersa.
Kule na wstępne nęcenie.
O tym, że w łowisku jest spora ilość ryb wiedzieliśmy od dawna. Nie spodziewaliśmy się jednak, że mimo huraganowego wiatru czekać nas będzie szybkościowe łowienie. Ostatnio wyniki jakie notuje się na zawodach nie są tutaj przecież wyjątkowe i złowienie 2 kilogramów ryb stawia zawodnika zazwyczaj w czubie. Przeważanie połów stanowią leszczyki. Tym razem było zupełnie inaczej, bo nasz połów stanowiły głównie płotki. Wielkością na kolana nie powalały, ale ilość w pełni nas zadowalała. Znaleźliśmy się chyba na jakimś płotkowym poligonie, bo momentami ryb było zatrzęsienie. Sygnalizowało to samo ustawianie spławika, a właściwie jego gwałtowne drgania zanim przynęta zdążyła jeszcze dolecieć do dna. Zazwyczaj skutkiem tego była mniejsza lub większa płotka wisząca na haczyku.
W łowisku roiło się od płoci różnej wielkości.
Sebastian postawił na precyzję i kubek.
Jedna z wielu płotek.
Sebastian postawił na kubek i precyzję. Ja swoją mieszankę podałem z ręki. Brania notowaliśmy niemal od razu. Każde wstawienie zestawu do wody owocowało płotką. Moje ryby były nieco większe, dlatego wiedziałem, że w tym dniu mój kompan nie zdoła mnie dogonić i będę lepszy o jakieś 500 gram. Na pewno na rozmiar poławianych płotek miał też wpływ wyboru miejsca. W moim łowisku maiłem bowiem około 20-30 cm głębiej. Wiatr wzmagał się coraz bardziej i kilkukrotnie chciał zabrać nasze wędki ze sobą. Na szczęście żadna tyczka nie pękła. Tempo łowienia mieliśmy znakomite. Dwie, trzy ryby na minutę pozwoliły nawet tak drobną rybką zbudować przyzwoite wyniki. Myślę, że w granicach czterech , czterech i pół kilograma.
Zabrakło bonusów, ale w końcu byliśmy nałowieni. Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Sebastian Góźdź.