Dwa tygodnie po feralnym wypadku na ”Kwaszarni” oko zagoiło się już chyba na dobre i mogłem w końcu wybrać się na rybki. Postanowiłem zrobić rekonesans na ”Nowej”, na której podobno mają rozegrać się czwarte już w tym sezonie otwarte zawody. Cel był prosty, trzeba sprawdzić co i w jaki sposób można złowić na głębokiej wodzie od strony „Krzaków”. Od siatki sprawa jest przecież oczywista. Ryba jest i trzeba ją szybko łowić, natomiast tam gdzie jeszcze niedawno były ”bankówki”, po podniesieniu wody o brania jest co raz trudniej.
Pogoda na szczęście dała mi szansę posiedzieć trochę nad wodą. Słońca nie było co prawda, ale ranek był dość rześki i spokojny. Najważniejsze, że nie padało.
Nad wodą byłem około 6. Miejsce przy grobli było zajęte przez wędkarzy, którzy próbowali swoich sił z żywcem. Dość skutecznie bo w momencie gdy podchodziłem się przywitać jeden z nich holował wymiarowego sandacza.
Usiadłem więc bliżej drogi, na miejscu obok tzw ”bankówki” czyli oczka, w którym kiedyś wygrywano zawody na tym zbiorniku.
Na ostatnich zawodach, w których nie uczestniczyłem padł w tym miejscu wynik niewiele ponad kilogram.
Do wiaderka trafił kilogram zanęty płociowej Sensasa, oraz dwa kilo mieszanki gliny argile i glinki extra firmy Górek. Jedyny dodatek jaki zastosowałem to Epiceine i sporo pinki. Nie szalałem z zapachami, bo ostatnio większą uwagę przywiązuje do techniki łowienia i mechaniki zanęty niż do atraktorów i wszelkiej maści dodatków.
Na początku wieszały się 5 gramowe krąpiki i chyba gramowe słonecznice. Potem było już trochę lepiej. Zacząłem łowić krąpie i płotki trochę przyzwoitszych rozmiarów. O dziwo w łowisku nie stała ukleja, która żerowała, ale sporo dalej.
Brania miałem niemal cały czas, z jedna przerwą, gdy spóźniłem się z donęcaniem i po godzinie wędkowania ryba na chwile odeszła. Próbowałem łowić także uklejówką tuż przy brzegu, ale tu ryba była zdecydowanie mniejsza niż na bacie 4,5 i 6 m, a brała zbyt rzadko żeby ilością nadrobić wielkość.
W ostatniej godzinie udało się w końcu zaciąć coś trochę większego. Ryba od razu poszła w bok, pakując się w kępę zielska i zastygając bez ruchu. Obok mnie pojawił się spiningujący w okolicy kolega Robert, z zarządu naszego koła i razem zastanawialiśmy się czy na przyponie 0,08 jestem w stanie ruszyć moją zdobycz. Postanowiłem popuścić i wyczekać, a nóż sam wypłynie. Na takim zestawie, próba siłowego wyciągania na bank skończy się urwaniem przyponu. Taktyka się opłaciła, ryba wyszła z zielska i po chwili na brzegu pojawił się piękny złoty karaś.
Rybka miała 33 cm długości i 0,720 kg wagi i to jest mój największy jak dotąd złoty karaś. Trafiały się już wcześniej większe sztuki, ale to były japońce.
Po tym holu dołowiłem jeszcze kilka rybek i postanowiłem się zwijać. Pomimo wcześniejszych telewizyjnych zapowiedzi o dniu bez deszczu, powoli zaczynało padać więc nie było sensu zwijać się w momencie jak będzie już ostro lało z nieba. Łowiłem niecałe 4 godziny. Waga wskazywała 3150 gram.
Było by więcej, ale z wiadomych względów niewymiarowa wzdręga nie trafiała do siatki. Wszystkie rybki trafiły oczywiście z powrotem do wody.
Pora wyciągnąć wnioski, poprawić błędy i do zobaczenia na zawodach.
Tekst i foto: Tomek ”sircula ” Sikorski