Narew w Okuninie to miejsce gdzie przeważnie łowię tyczką. Ten rok ze względu na liczne obowiązki w tym także te wędkarskie dziwnym trafem sprowadziły mnie nad narwiańską wodę raptem 2 razy. Zazwyczaj o tej porze roku w miejscu tym miałbym na koncie kilkanaście wypadów. Ten rok jest jednak wyjątkowy.. Za pierwszym razem, a było to wiosną celem były krąpie. Wtedy udało się je całkiem nieźle połowić. Relacja z tego wyjazdu jest oczywiście dostępna na naszej stronie. Kto jeszcze nie czytał może kliknąć tutaj. Drugi wypad skończył się żniwami uklejowymi, więc mowy o zadowoleniu być nie mogło. Moje miejsce zazwyczaj obławiałem wolną przepływanką i zestawem skróconym. Tym razem tyczkę postanowiłem oprzeć o ścianę. Na moją przygodę zabrałem dwa rzeczne feedery. Taktyka była prosta. Chciałem obłowić pierwszą rynnę, oddaloną kilkanaście metrów od brzegu. Tak jak czynię to podczas wypraw z długą tyczką. Druga rynna położona jest dużo dalej w nurcie i w tym dniu ze względu na nieco podniesiony stan wody nie spodziewałem się że tam będą ryby.
Piękna pogoda i urokliwe miejsce. Jest dobrze!
Widząc, że w tym dniu łowiący na ciężko amatorzy dennej gruntówki efekty mają mizerne, postanowiłem spróbować wariantu dużo lżejszego. Ryby muszą kryć się w podwodnych czeluściach. Znalezienie na nie sposobu było tylko kwestią czasu. Na początku zaryzykowałem z podajnikami 70 gramowymi. Zestawy staczały się dość szybko w mojej rynnie i „parkowały” w miejscu. Lubię takie łowienie. Niestety od razu było widać, że ten wariant jest jeszcze dla ryb za ciężki. Mnóstwo delikatnych brań nie kończyło się pewnymi zacięciami. Postanowiłem szybko zmienić podajniki na jeszcze lżejsze. 50 gramowe koszyki turlały się po dnie szybciej, ale po zatrzymaniu brania były zdecydowanie agresywniejsze. Wcześniej na haku meldowała się tylko ukleja. Teraz pojawiły się płocie i większe ryby. Zanim jednak opowiem o reszcie mojego połowu kilka słów o zanęcie.
Zestaw owocowych zanęt na dzisiejsze wędkowanie.
Gęsty booster świetnie komponuje się z melasą.
W moim kalendarzu sierpień jest miesiącem „owocowym”. Do kotła trafiła płociowa mieszanka i pomarańczowy leszcz od professa. Całą zanętę przesiałem i „zmelasowałem” miksem wymieszanym z owocowym dipem. Melasowo-owocowy „sos” posłużył mi do nawilżenia mieszanki. W powietrzu zapachniało truskawką. Pozostało tylko dodać robaki. W tym dniu mięsa nie żałowałem. 300 ml topionego białego robaka oraz 150 ml żywej pinki trafiło do moich wiader. Zanętę tradycyjnie w trakcie łowienia dowilżałem kilkukrotnie starałem się kontrolować jej wymywanie z koszyka „dociskiem”. Bardzo ważne okazało się także wstępne nęcenie. Kilka kul wielkości pomarańczy wymieszałem z rzeczną gliną i podałem z ręki na wysokości mojego łowienia. W tym wariancie zrezygnowałem oczywiście z żywych robaków na rzecz topionych. Nie dałem także żadnego kleju. Spoistość i praca zanęty miała zależeć tylko od jej nawilżenia. Lekkie zestawy i lekka jak na rzekę zanęta. W kilku słowach lekki narwiański feeder w pełnej krasie.
Branie i hol klenia.
Po lewej: rzut oka na stanowisko. Po prawej: zestaw zbudowany na luźno przesuwającym się adapterze aż do przyponu. Żadnych rurek i usztywnień zestawu. W tym dniu zrezygnowałem nawet ze skrętki. Całość wieńczył długi około 90 cm przypon.
Pierwsze minuty łowienia o czym wspomniałem przyniosły trochę uklejek i jednego wystraszonego jelca. Zestaw z lekkim koszykiem był zdecydowanie skuteczniejszy. Na haku zaczęły meldować się trochę większe ryby. Najpierw przyzwoita płoć, a po niej trzy klenie, które wzięły niemal pod rząd. Bardzo waleczne i wdzięczne rybki. Dwa klenie miały równo 30 cm i jeden 32 cm. Okazami na pewno bym ich nie nazwał, ale hol takiej ryby z głębokiej rynny na lekkim feederku to już bardzo fajna sprawa.
Wierzcie lub nie, ale płoci w moim miejscu nie łowiłem jakieś dwa lata.
Ten klonek walnął w czerwonego robaka.
Pan leszcz w pełnej odsłonie.
Potem trafił się leszcz. Ryba nie brała tak jak zwykle. Branie było delikatne i szczerze mówiąc prędzej spodziewałem się kolejnej płoci niż grubego leszcza. Zdziwienie było nie lada, kiedy poczułem przyjemny „pulsacyjny ciężar” na końcu mojej wędki. Bremes wybrał wariant z białymi robakami oraz pinką. Kolejne branie było jednak już zdecydowanie lepsze. Ryba chciała chyba wciągnąć wędkę bo przywaliła z ogromnym impetem. Tutaj nie mogło być pomyłki. Tak „walą” tylko leszcze. Kolejny, tym razem srebrny „lesio” przywitał się z siatką podbieraka. Co ciekawe ryba wzięła w momencie robienia sobie sesji z rybami, jak już zbierałem cały wędkarski bagaż i szykowałem się do odjazdu.
Ten gagatek walnął w białe robaki jak już się pakowałem.
Bylem ograniczony czasowo, wiec musiałem opuścić wędkarski posterunek, kiedy to brania rozkręcały się na dobre. Fatalne to uczucie, ale cóż począć. Nie samymi rybami człowiek żyje. Tak czy siak wypad muszę uznać za bardzo udany. Nie było krąpi, były natomiast klenie i fajne leszcze. Jak na południowy wypad z feederkiem nad wodą, wynik całkiem przyjemny. Do następnego.
Mój wynik. Za chwilę do kompletu dołączy jeszcze jeden leszcz.
Ryby dnia.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska