Sierpniowe lato w moim kalendarzu to bez wątpienia czas leszczy. Przed moją wyprawą przeszły mi myśli aby szukać ryb na kanale królewskim albo na pobliskim zalewie, ale problemem mogła być ochotka i dżokers. W taki skwar nie miałem chęci pielęgnować larw dla arystokratycznych kanałowych czy zalewowych ryb. Z tego powodu mój wybór padł na dużą, nizinną rzekę. Pod kątem robactwa rzeka jest o wiele mniej wymagająca. Wystarczą białe i czerwone robaki oraz mrożonki. Na łowienie miałem dwa poranki. Ze względu na wysokie temperatury tylko ranne łowienie wchodziło w grę.
Wisła – to tu będę polował na leszcze.
Dzień pierwszy.
Nad Wisłą zjawiłem się jeszcze po ciemku. Wytypowałem małą opaskę schowaną za jedną z dużych ostróg. W tym miejscu uciąg nazwałbym co najwyżej średnim. Spokojnie dało się łowić koszykami 60 czy 70 gramowymi. Grunt przy opasce oscylował w granicy około dwóch metrów. Pod nogami miałem małą rynnę ze wstecznym prądem ale bardzo płytką wodą. Z tego względu postawiłem na dystans 30 metrowy gdzie uciąg był większy i co ważne było głębiej. Zanęta jaka powędrowała do moich kotłów to marliownski leszcz wymieszany z leszczowym Carpio. Dodatkiem był biszkopt i mrożonki w postaci 200 ml białego robaka.
Gold Winner od Marlina. Jasna biszkoptowa zanęta na leszcze.
Rzut oka na moją miejscówkę.
32 centymetrowa certa wyłuskana spośród stada drobnych krąpików.
Łowienie zapowiadało się bardzo ciekawie. Niemal od razu na wędkach zameldowały się certy. Brania były regularne a na moje konto raz na kilka minut trafiała podwymiarowa certa. Z tego przyjemnego stadka udało się wyłuskać 32 centymetrowego rodzynka. Potem było już tylko gorzej a w łowisku zaroiło się od małych krąpi. Szczytówki feederów podrygiwały dosłownie co kilka sekund jeśli na haku znajdowało się cokolwiek mięsnego. Dopiero kukurydza konserwowa pozwoliła złowić kilka odrobinę grubszych krąpi. Jedynym przyłowem w tym dniu był średni leszczyk, który również wybrał kukurydzę.
Mały leszczyk wybrał kukurydzę. W tle widać zarośniętą trawami opaskę.
Wyniki z dnia pierwszego.
Zanęty z dwóch dni bardzo podobne.
Dzień drugi.
Po przemyśleniach z dnia pierwszego wiedziałem, że duże ryby w tym leszcze muszą stać jednak głębiej. Swoje stanowisko wytypowałem na jednej z wymytych główek gdzie namierzyłem głęboki na prawie 4 metry dół. Problemem mogły być liczne podwodne kamienie, które jak się okazało potrafiły raz na jakiś czas przeciąć przypon, ale wiedziałem, że takie miejsca lubią duże ryby. Zanęta na którą postawiłem to heavy feeder od Marlin, którą dopaliłem biszkoptem i pieczywkiem fluo. Zanętę zmelasowałem i dodałem mrożonkę w proporcji identycznej jak dnia poprzedniego. Co do mieszanki nie miałem zarzutów. Porażka z pierwszego dnia podyktowana była raczej nie do końca trafnie wytypowanym miejscem.
Pod nogami nurt wsteczny. Z prawej strony głęboki dół. Tu muszą być leszcze.
Dziś stawiam na ciężką zanętę od Marlina.
W oczekiwaniu na branie.
Pierwszy z kilku bremesów.
Do większego leszcza należy czasem wstać. Inaczej ryba zaparkuje w zaczepach.
Kolejny złoty leszcz.
Różnica była widoczna od razu. W łowisku zupełnie nie było drobnych ryb. Co prawda pierwsze pojawiły się sumiki, ale wolałem już chyba brania małych wąsaczy niż wszędobylskich drobniutkich krąpików. Między sumikami na haku pojawiła się też certa. W tym roku cert łowię dużo i wcale taki stan rzeczy mnie nie martwi bo ryba ta swą walecznością dorównuje dwukrotnie większemu leszczowi. Skoro już wspomniałem o leszczach pierwszy bremes skusił się na kilka białych robaków i wziął ze wstecznego nurtu. Reszta leszczy stała jednak w głębokim dole. Brania były widoczne, regularne a ryby niemal zabierały kije. Najlepsze okazały się czerwone robaki, które zakładałem jako małe pęczki.
Mój wynik. Tym razem prawie same grube leszcze.
Dwa poranki, które spędziłem nad wiślanym brzegiem dały mi sporo przemyśleń. Nawet w największe upały przy odrobinie znajomości rzeki, da się wyjąć z wody piękne, waleczne ryby. Moją miejscówkę na pewno jeszcze odwiedzę szczególnie, że jesień powoli nadchodzi a z nim czas największych leszczy.
Połamania!
Ryby z drugiego dnia.
Tekst i foto: Marcin Cieślak