Druga część naszego wiślanego powrotu dotyczyła przygotowań i łowienia Piotrka. Kolega jak wspomniałem na rzece nie łowił już kilka ładnych lat. Rzeczne łowienie jest jednak jak jazda na rowerze, tego się po prostu nie zapomina. Mój kompan bardzo szybko przypomniał sobie jak wyglądają automatyzmy potrzebne podczas pływania lizakami w spokojnym nurcie. W razie jakby ktoś przegapił pierwszą część tej relacji, wystarczy kliknąć tutaj.
Rzut oka na miejsce łowienia.
Ostatnie poprawki.
Piotrek usiadł nieco dalej, za granicą mojego rozmycia i postanowił łowić trochę bliżej na dziewiątym, dziesiątym metrze. Gruntowanie wykazało około dwumetrowy grunt i uciąg w granicy 6 gram. Stanowiska mieliśmy więc podobne. Na topy powędrowały dwa lizaki od „Jacka M” w gramaturach około 6 i 8 gram oraz czterogramowa bombka do szybkiego pływania. Ostatni zestaw miał być bronią na tutejsze krąpie. Końce zestawów wieńczyły cienkie przypony zakończone hakami Drennan Fine Match.
Spławiki – Jacek M.
Piotrek postanowił wymieszać około 12 litrów gliny rzecznej od firmy SARS, a mieszankę oprzeć na waniliowej bazie od Stynki i zanęcie leszczowej tego samego producenta. Zanęty Tomka Iwanowskiego możemy polecić z czystym sumieniem każdemu. Na łamach strony znajdziecie dużo wpisów z użyciem stynkowych zanęt. Do wiadra trafiło około 5 litrów zanęty. Miało być grubo i bogato. Całą mieszankę kolega nawilżył rozcieńczoną melasą. Do wiadra powędrowała też mięsna okrasa w postaci białego, martwego robaka. Łącznie około 700 ml. Tuż przed łowieniem Piotrek zabetonował część swoich kul bentonitem. Na wstępne nęcenie do wody poleciało 12 spłaszczonych kul wielkości dużego grejpfruta. Mimo małego uciągu wiedzieliśmy, że kluczowe będzie unieruchomienie kul i powolne ich rozmywanie.
Rzeczne, wilgotne gliny od SARS, oraz stosowany bentonit.
Zanęty Tomka Iwanowskiego testowaliśmy wielokrotnie. Relacje dostępne na naszej stronie.
Mała prezentacja towaru.
Mieszanie i lepienie.
Pierwsze minuty nie były zbyt owocne. Ryby wyraźnie dłużej ustawiały się w łowisku. Pierwsze brania następowały dopiero na końcu rozmycia. Na konto mojego sympatycznego kolegi zaczęły trafiać krapie. Przyłowem była też niezwykle waleczna certa. Potem łowisko odwiedził mały wąsaty pan, przypominający dużą kijankę. Hol małego sumka na cienkim wentylu wyglądał bardzo widowiskowo. Myślę, że to ten osobnik lub jego wąsaty kuzyn nieco większych rozmiarów mógł być przyczyną późnej reakcji ryb. Swoją drogą na swoim stanowisku też przecież złowiłem małego sumka. Ryby te jak widać zamieszkują tutejsze rejony. Po tym zdarzeniu ryby wyraźnie przesunęły się bliżej kul.
W oczekiwaniu na pierwszy wjazd spławika.
W tym roku Wisła obdarzyła certami. Zazwyczaj łowi się egzemplarze podobnej wielkości. Rybka za sekundę odpłynie w siną dal.
Hol tej rybki przypominał walkę ze sporym leszczem.
Takie rybki nie często goszczą na końcu zestawu.
Z biegiem czasu do siatki zaczęły trafiać też małe leszczyki oraz dwie płotki. Jedno jest pewne zapewne u mnie jak i u mojego kompana ryby należało dokładnie i sumiennie „wypływać”. Nie był to dzień z tych, gdzie niemal każdy „wstaw” gwarantuje rybę. Wszystkie sztuki, nawet nielubiane ukleje, musiałby być starannie wypracowane. Zbyt szybkie przepłynięcie zestawu dawało pustkę, niechlujne zaczep lub podwodnego ślimaka. To było bardzo trudne, techniczne i co ważne przydatne łowienie. Co ciekawe kilka rybek wybrało opcję stopa. Z tego co pamiętam moje wszystkie rybki wolały dryf zestawu.
Wypływana płotka.
leszczyk
Rybki po szybkiej sesji wróciły do wody.
Wynik końcowy. Po pamiątkowej fotce czas wypuścić połów.
Tekst i foto: Marcin Cieślak