ZAWODY

MAZURSKA EKSPEDYCJA CZ.1/2

           Wędkarstwo podlodowe jest piękne i  niepowtarzalne. Jeżeli dołożymy do tego klimat prawdziwej, mazurskiej przygody otrzymamy idealnie dopasowany zestaw do ładowania akumulatorów po całym tygodniu pracy. Właśnie z takiego doładowania postanowiła skorzystać nasza czwórka. Czwórka miłośników zimy! Ja i Piotrek mieliśmy próbować sił w bałałajce i mormyszkach, a Daniel i Paweł jechali z myślą o wertykalnym szukaniu okoni na podlodowe blaszki. Całej czwórce miał przewodzić Darek znający wodę jak mało kto.

Świt nad jeziorem. Sokole oko wypatrzy „oparzeliska”.

Celem naszej zimowej wyprawy było jedno z głębokich, siejowych jezior leżące w leśnej, mazurskiej głuszy. Mimo, że siei nie widziano tu od dwóch lat, pozostały rybostan nie pozostawia złudzeń i pozwala nawet mniej doświadczonym amatorom podlodówki wyszaleć się do bólu. Po dojechaniu na miejsce bardzo wczesnym rankiem, czekało nas duże zaskoczenie. Mroziło co prawda cały tydzień i to dość solidnie, ale ze względu na przepływowy charakter zbiornika,  na jeziorze miejscami uwidoczniły się „oparzeliska”. Zdradzała to cieniutka warstwa czarnego lodu na środku nieprzykrytego śniegiem jeziora. Reszta powierzchni przykryta białym puchem pozwalała bezpiecznie łowić. W tych miejscach  lód sięgał granicy 15 cm. Żaden  z nas nie miał oczywiście ochoty na kąpiel w lodowatej wodzie dlatego środkowe partie jeziora omijaliśmy szerokim łukiem i skupialiśmy się na pobliskich  zakolach.

Paweł już gotowy. Pozostało jeszcze założyć ochotkę…

Na początku odsunęliśmy się około 50 metrów od trzcinowisk. Pod nami znajdowała się głębia oscylująca między 10 a 12 metrem z twardym dnem. Pojawiły się też pierwsze ryby. Do naszej podwodnej stołówki jako pierwsze przypłynęły okonie.  Każdy z nas nęcił nieco inaczej. Piotrek zrobił przerębel „matkę” gdzie podał dżokersa z gliną a do pozostałych powędrowała leszczowa, jasna zanęta. Ja zupełnie zrezygnowałem z glin i pod lód do przerębla „matki” wrzuciłem ochotkową zanętę firmy Carpio z pojedynczymi żywymi larwami ochotki. W pozostałych dziurach kombinowałem z ilością zanęty i sposobem jej podania.

 

Ochotkowa zanęta Carpio przed dodaniem larw ochotki.

Piotrek do takiej głębokości postanowił użyć podajnika. Ja natomiast dobrze sklejoną kulką posłałem rybom na głowę z ręki. Reszta naszej ekipy sięgnęła po blaszki i postanowiła poszukać grubszych okoni. O tym jednak przeczytacie w drugiej części z tej wyprawy…

Łowienie w takich warunkach bez rękawiczek do najprzyjemniejszych nie należy.. szczególnie kiedy mormyszka opada, opada, opada i …. opada.

Muszę przyznać, że warunki było bardzo trudne. Odczuwalne minus piętnaście i iście syberyjski wiatr nie dawał dużego komfortu na lodowej tafli. Łowienie bałałajką bez rękawiczek było mało przyjemne. Ręce grabiały dosłownie w pół minuty. Nawet zakładanie ochotki na haczyk było problematyczne. A tą należało jeszcze porcjować i systematycznie nią donęcać.

Pierwszy maluszek uderzył w dużą miedzianą „dyskotekę” przystrojoną pajdą ochotek.

W łowieniu bardzo przeszkadzała okoniowa młodzież, która meldowała się w każdej dziurze jako pierwsza, gdy tylko wyczuła coś do jedzenia. Co ciekawe najwięcej okoni ustawiło się w  przeręblu, gdzie podałem najwięcej grubszej ochotki. Z tym samym problemem zetknął się Piotrek, który w dżokersie miał chyba okonie z całego jeziora. Okonie to też zbyt duże słowo. W pewnym momencie łowienie pasiaków wielkości palca stało się wręcz uciążliwe.

Takie okonki meldowały się  u wszystkich.

Na grubsze okonie czas miał jeszcze nadejść….. Mój drugi przerębel gdzie ochotki było mniej zgromadził białoryb. Na śnieżnej tafli zaczęły meldować się pierwsze płotki, krąpie i leszczyki okraszone jednym nieco większym rodzynkiem. Piotrek również znalazł krąpiową dziurę. Trafił także swojego leszcza. Zauważyliśmy, że ryby miały ochotę żerować, ale czegoś brakowało.

Rybka z dwunastego metra.

Przy tak olbrzymich mrozach warto czasem sięgnąć po wędkę z kołowrotkiem.

Kolejny leszczyk..

Braciszek …

Następny leszczyk.

Piotrek zaczął od krąpi.

Potem w przeręblu zameldował się..

przyjemny bremesik..

który wybrał pomarańczową mormyszkę i pęczek ochotek.

Kto wie może podwodny stół powinniśmy zastawić bardziej obficie. Na pewno pogoda również zrobiła swoje. Momentami słoneczko grzało po pleckach, a momentami przykryte ołowianymi chmurami niebo naganiało porządne wietrzne podmuchy. Brania ucięły się równie szybko co się zaczęły. Chłód wygonił nas do osłoniętej od wiatru płytszej zatoki. W zatoce pierwsze skrzypce rozegrali postali kompani wyprawy Daniel, Paweł i Darek. Ale o tym przeczytacie w drugiej części …

Tekst i foto: Marcin Cieślak

Foto: Paweł Cieślak, Piotrek Leleniak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress