O flagowej wodzie błońskiego koła pisaliśmy już wielokrotnie. Padały już słowa, że woda ze zbiornika płociowego zrobiła się akwenem typowo leszczowym. Wydawać by się mogło, że tak często zarybiany zbiornik musi mieć się dobrze. Nic bardziej mylnego. Niestety ostatnimi czasy Babska-Nowa przeżywa swój wewnętrzny, podwodny kryzys. Niskie stany wód, chimeryczne ryby i małe ich populacje, oraz brak roślinności sprawiają, że kolejne zawody rządzą się dużą dozą przypadku.
Tomek Urbański i Adam Bieniek nie mieli tęgich min.
Tym razem na starcie zjawiło się 21 zawodników gotowych walczyć o piękne trofea ufundowane z okazji Pucharu Zarządu Koła. Szybko okazało się, że wszyscy zmieścimy się na prostej i unikniemy wędrówki na znienawidzoną Burtę. Trzy sektory rozciągały się od stanowisk ulokowanych przy tak zwanych Topolach, aż do kończących miejsc za pomostami.
Na zdjęciu po lewej narada rodziny Użlisów, jak się potem okazało dała Andrzejowi Użlis dwójkę sektorową. Po prawej Tomek Lasota szykuje się do nęcenia.
Jarek Piekut już gotowy! Marcin Makarewicz wylosował nieszczęśliwą trzynastkę.
Pogoda w dniu zawodów na szczęście nie należała do najgorszych. Mimo, iż wiatr jak zwykle dawał się we znaki, a niebo zachmurzyło się w najlepsze siwymi chmurami, to nawet najmniejsza kropla z nieba nie spadła. Całości dopełniła kilkustopniowa temperatura. Było zimno, ale nie padało. Wiosna!
Kuba Pamięta podczas przygotowań.
Który z braci Wróblewskich połowi dziś lepiej?
Losowanie przebiegło dla mnie pomyślnie. Trafiłem do pierwszego sektora i wylosowałem stanowisko w pobliżu grążeli. Grążeliska oczywiście jeszcze nie ma i zapewne będzie trzeba jeszcze poczekać na cieplejsze dni, aby zobaczyć pierwsze zielone liście nenufarów, ale miejsce to dawało mi komfort. Byłem pewien, że w pobliżu muszą kręcić się jakieś ryby. O tym, że ryby w łowisku były, ale brać nie miały zamiaru przeczytacie za moment.
Od lewej: mój karasiowy bonus. Wynik Kuby Pamięty, oraz rybcie Pawła Sobolewskiego.
Punktualnie o 8.30 rozpoczęliśmy rywalizację. Dziesięć minut wcześniej zanęciliśmy stanowiska. Część zawodników postanowiła “wykubkować” tyczkę, jeszcze inni towar wrzucili z ręki. Byli też i tacy, którzy mając w pamięci zeszłoroczne wyniki robione odległościówkami, sięgnęli po proce pod matchówki. Pierwsza godzina przebiegła pod olbrzymim znakiem zapytania. Chyba nikt nie miał ryb, a siatki wszystkich wędkarzy świeciły pustką. W moim stanowisku kręciła się ryba, co sygnalizowało drżenie spławika spowodowane ocieraniem się o żyłkę i wyjmowane na haczyku łuski. Nazwać tego “żerowaniem” jednak nie można było. W tym miejscu zatrzymam się przy swoim wyniku. 710 gram zbudowałem solidnym karasiem srebrzystym, dwoma leszczykami, dwiema płotkami i jazgarzem. Tego ostatniego wydłubałem niemal spod nóg. Pozostałe ryby wzięły na jedną ochotkę położoną na dnie. Wyżej zupełnie nie było brań, o czym uświadomiła mnie dobra godzina przełowiona w ten sposób, gdzie szukałem ryb na różnym gruncie. Łowiłem pełną tyczką. Dodam tylko, że mój sektor był i tak najrybniejszy! Większość zawodników w mojej strefie miała po mniejszym lub większym leszczu, a Stanisław Chamczyk losujący otworek, leszczy wyjął, aż pięć. Jak na panujące warunki wynik należy uznać za bardzo dobry!
Leszcze Stanisława Chamczyka.
Darek Jasiński też trafił “łopatkę”.
Bohaterem tego dnia, był jednak młodziutki Kacper Wróblewski. Niedługo przed końcem, rzutem na taśmę, a właściwie karpiem na taśmę, wyjął on blisko dwukilogramowego cyprinusa. O ile branie było mocno przypadkowe, to sam hol na cienkiej gumie i delikatnym zestawie należy przyjąć z podziwem. Brawo nasza młodzież! Jeszcze raz składam gratulacje!
Największa ryba zawodów.
Pozostałe sektory niestety świeciły pustką. Możliwe, że brak słońca, a być może zbyt duży chłód nie gwarantował nikomu możliwości wyłowienia się do syta. Pojawiły się też wyniki zerowe. W sektorze drugim, najlepiej poradził sobie Marek Kwak. Zwycięski wynik 330 gram na kolana jednak nie powala. Nieco lepiej wyglądała sytuacja w sektorze C. Zamykający strefę Kuba Pamięta dobrał się do drobnej ryby, gdzie małą płotką, krąpikiem i leszczykami zbudował wagę przekraczającą kilogram. Pozostali odławiali pojedyncze ryby lub nie łowili ich wcale. To były bardzo trudne zawody.
Marek Kwak prezentuje swój połów. Te dwa palce oznaczają, chyba ilość ryb potrzebnych do zwycięstwa w sektorze.
Po zawodach czekały na nas pyszności z grilla. Kurczaki i kiełbaski smakowały wybornie. Przyszedł czas na uhonorowanie najlepszych. Tak oto wyłoniliśmy zwycięzców Pucharu Zarządu Koła. Jeszcze raz gratulacje dla zwycięzców.
Najlepsza szóstka.
Do następnego!
Najlepszy Kacper Wróblewski, oraz prawie wszyscy uczestnicy.
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Agnieszka Użlis