Wielu wędkarzy ma już zapewne sezon spławikowy definitywnie zamknięty. Koniec listopada to zaledwie garstka nielicznych zawodów, które co poniektórym mogły zostać w ich wędkarskim, zawodniczym kalendarzu. Reszta skorzysta z ostatnich dni słońca, jeśli takowe jeszcze się pojawią, albo będzie cierpliwie czekać do zimy. Ten okres niestety trwa w nieskończoność i aż nie chcę myśleć co czują Ci, którzy w ogóle na lodzie nie łowią. Listopad od zawsze kojarzył mi się z kanałem. Tam zazwyczaj brały piękne późnojesienne płocie. Jako,że kanałowe ryby łowiłem nawet w przymrozki, to w taką ulewną pogodę jak dziś, zwyczajne odpuściłem dalszy wyjazd, a skupiłem się na okolicznych dołkach. Tutaj mam blisko więc w razie mega koszmarnej aury, szybko spakuje sprzęt i po pięciu minutach jestem w domu. Jakoś przeczuwałem, że pogoda zmusi mnie do szybszego powrotu, ale uparcie postawiłem na wędkarskie spędzenie soboty.
Łowienie w taką pogodę do najprzyjemniejszych nie należy.
Zanętę jaką przygotowałem stanowił dżokers z ziemią i dociążającą Argilą Górka, oraz odrobina resztek zanęty spożywczej doprawiona ziemią i mineralnym klejem. Można powiedzieć takie pozostałości z sezonu. Całość towaru podałem z kubka, choć patrząc na zachowanie ryb myślę, że nie miało to żadnego znaczenia. Ryby jak się potem okazało były małe, ale brały zarówno w kulach jak i obok zanęty.
W taką pogodę nie rozstawiałem grzebienia z topami. Zestaw jaki zawisł ma mojej wędce składał się z pół gramowego spławika Gut-mix uwiązanego na żyłce Fiume Sportage 0,12 z przyponem 0,07 i haczykiem nr 18/20 Milo R 305
Płotki nie były duże, ale chętne do współpracy.
Brania od początku były zdecydowane. Mimo iż ryby nie powalały rozmiarami, co jest na glinkach normą, niemal każde wstawienie kończyło się małym okoniem lub płotką. Z biegiem czasu okonie przyszły do stołu gromadnie, więc zrezygnowałem z donęcania ziemią z dżokersem. Spożywka szybko sprowadzała z powrotem płocie, które pewnie zasysały ochotkę. Widoczność antenki znacznie ograniczał deszcz, który momentami przeradzał się w prawdziwą ulewę.
Całe łowienie zakończyłem po dwóch godzinach zmagań , ponieważ wszystko było już totalnie zamoczone.
Okoniowy przyłów wziął na dwie ochotki.
Mimo okropnej pogody i małych ryb parę razy „zrolowałem tyczkę” więc spontaniczny wypad należy uznać na plus. Trudno mówić tu o komfortowym spędzeniu dnia, ale trening to zawsze trening. Jeśli pogoda pozwoli zawitam jeszcze raz na listopadowych płoteczkach. Obym tym razem nie musiał nucić przez całe wędkowanie sławetnego przeboju „Czerwonych Gitar – Ciągle Pada.”
Końcowy rezultat tego ulewnego dnia.
Tylko złów i wypuść. Wszystkie ryby wróciły do wody w doskonałej kondycji.
A tak wygląda siedzisko po zakończonym łowieniu. Bez mycia się nie obejdzie.
Tradycyjnie przestało padać jak już zwinąłem cały wędkarski bagaż. Przypadek czy, ktoś tam w górze manipuluje pogodą ?
Wodom cześć!
Tekst i foto: Marcin Cieślak, foto: Paweł Cieślak