Ostatnimi czasu wszędzie gdzie się nie czyta dominuje jeden temat – karp i łowiska komercyjne. Równocześnie z kim się nie rozmawia każdy mówi o wentylach, peletach i sposobach przechytrzenia ryb komercyjnych. Znudzeni już tą monotonią postanowiliśmy odwiedzić rzekę, wstyd się przyznać dopiero 4 wyprawa nad królową polskich rzek – Wisłę. Jedynie czego mogliśmy się obawiać to pogoda, prognozy podawały całodzienne opady deszczu jednak bez wiatru, długo nie myśląc, zbiórkę umawiamy o czwartej rano na stacji BP. Jedziemy można powiedzieć w stałym składzie Michał Tobiasz, Łukasz Skirski i niżej podpisany.
Dzięki Euro, i autostradzie szybko mijamy Pruszków kierując się w stronę Łomianek, a dokładniej za Łomianki czyli cel naszej wyprawy, lewy brzeg Wisły umocniony kamienistą opaską. Jak to często bywa nie obyło się bez przygód, droga przypominała poligon z dziurami ewentualnie trasę jakiegoś wyścigu terenowego, dodatkowo szukanie miejsca w nocnych czeluściach skutkowało dwoma poślizgami na mokrych kamieniach. Ale jak to mówią „złe miłego początki”, przebrnęliśmy przez kałuże i dotarliśmy na miejsce, które obiecywało spotkanie z rybami.
Na całe szczęście przestało na chwilę padać, akurat wykorzystaliśmy ten czas na rozpakowanie samochodów i zniesienie sprzętu na dół, po śliskich betonach. Na początku każdy rozwija tyczkę i sprawdza co kryje się pod wodą, i tu miła niespodzianka grunt od 1,4 u Michała do prawie 3,5m u Łukasza, u mnie około 2,4 z tego względu że siedzę w środku.
Wisła w tym roku jest bardzo niska dlatego sięgamy rynny, po rozłożeniu 11m tyczek. Dno bez zaczepów podnosi komfort łowienia, i gwarantuje że nie wrócimy do domu z pustym portfelem bez przyponów. Stanowiska rozstawione, na topach lądują spławiki od 12 do 43 gr, uniwersalna gramatura to 22gr, najlżejsze miały posłużyć do łowienia krąpi najcięższe z myślą o leszczach.
Poważnie musieliśmy podejść do nęcenia, ponieważ nurt był bardzo szybki, dodatkowo jeszcze dno obniżało się z nurtem, utrudniając łowienie. Mocno się dokleiliśmy nie żałując bentonitu, równocześnie dużo zostawiając na donęcanie, pomimo tego wyszło po 15 kul gliny, i mieszanki gliny z zanętą. Całość oczywiście dopełniły mrożone białe robaki, jokers, czerwone robaki czyli przysmaki ryb żyjących w Wiśle.
Kończąc lepienie ostatnich kul zaczął padać deszcz i jak się okazało padał już tak sobie prawie 6h …….. ale byłem na to przygotowany odpowiednim strojem, plus oczywiście parasol, zapewniły komfort łowienia.
Zanęciliśmy równocześnie dając sobie równe szanse, i od razu przystąpiliśmy do łowienia.
I tu pierwsza niespodzianka, 5 min jesteśmy bez ryb, przypadek czy źle zanęcone łowisko. Jednak u mnie lekkie branie, szybki hol i pierwszy krąpik ląduje w ręku. Później jeszcze parę i przerwa, podobnie u Michała łowiącego powyżej mnie, odłowił parę krąpików i cisza. Łukasz łowiąc w najgłębszym miejscu złapał tylko jedną rybę, próbując usilnie coś złowić. Donęcanie poprawiało brania jednak krąpie nie były dużych rozmiarów, wiślany standard wielkości dłoni. Po godzinie Michał zrywa ładnego leszcza z przyponem, a więc jednak są w łowisku tylko trzeba się do nich dobrać. Pogoda nie daje za wygraną, wylewając hektolitry wody, my także się nie poddajemy i zmieniamy taktykę polując na leszcza. Najgorsza sytuacja jest u Łukasza, jednak pewne korekty w zestawie i sposobie łowienia, odmieniają jego stanowisko z totalnego bezrybia w eldorado. Ryb może nie ma dużo ale za to rozmiarami bije nas na głowę, krąpie za zegarek lądują co parę minut u niego w ręku. U mnie rozmiar ryb jest pół dłoni, ale wstrzeliłem się w łowisko i co przepłyniecie mam brania, jednak Michał po cichu zacina kolejnego leszcza i ryba ląduje w podbieraku.
Gdy robię mu zdjęcia, Łukasz zacina leszcza i pewnie go wyjmuje, piękne Wiślane leszcze po 1,5 kg każdy.
Postanawiam przestać łowić krąpie i przestawiam się na leszcza. I po 20 min, zacięcie i guma wychodzi ze szczytówki, świadcząc że ryba jest słusznych rozmiarów, kolejny 1,5 kg okaz ląduje w koszu podbieraka.
Do końca łowienia doławiamy jeszcze parę leszczy, oraz sporo zrywamy prawdopodobnie ryby są podhaczane ponieważ dwa razy wyciągamy łuski na haczykach. W siatkach mamy po około 6 kg ryb, więc jak na taką pogodę wynik bardzo dobry, ale podparty wyciągniętymi wnioskami.
Gdy postanawiamy się zwijać, przestaje padać deszcz, procentując tylko ten udany dzień, okraszony ładnymi rybami z nowego miejsca. Uważam, że to komercja powinna być odskocznią od rzeki. Rzeka wymusza na nas myślenie i nie wybacza błędów, jak się nie dopasujesz to nie połowisz. Pamiątki z wyprawy w postaci zdjęć zrobione, ryby wypuszczone pozostaje tylko wrócić do domu i zaplanować kolejną wyprawę, oby nie mniej udaną.
Tekst i foto:
Marcin Kostera