Gdybym sam nie był uczestnikiem tych wydarzeń, to bym nie uwierzył:) Wybrałem się na małą gliniankę niedaleko swojego miejsca zamieszkania. Wiem, że ponoć jeszcze nie tak dawno rybka tam ładnie żerowała, ale patrząc rankiem na termometr miałem mieszane uczucia. 5 stopni celcjusza, a ja tak trochę z lenistwa będę łowił tylko na method feeder. Pomyślałem, że szału nie ma się co spodziewać, ale i tak spróbuję.
Było zimno i wielu przygięć się nie spodziewałem;)
Choć wiatr sprawił, że te kilka stopni odczuwalne były jeszcze mocniej, to rozłożenie i przygotowania poszły bardzo szybko. Namoczyłem dwa rodzaje pelletu od Professa. Pierwszy to nowy, bardzo drobny(1,5mm), idealny już na gorsze żerowanie pellet Salt fish meal z serii Method Feeder Master, drugi również czarny 2 mm, o aromacie Halibuta, a do tego jasną zanętę leszczową Effect, żeby mieć coś drobnego na początek, a potem zrobić miszmasz kolorystyczny w miksie:)
Nie nęciłem wstępnie z powodu niskiej temperatury i jednak „dzikiego” łowiska. Zacząłem od podawania samej zanęty, a przynętę na bagnet stanowiły różne warianty małych waftersów Profess Mikrus.
Pierwszy rzut nie przyniósł żadnych wskazań. Założyłem, że będę odmierzał na stoperze 10 minut i po tym czasie, jeśli się nic nie zadzieję, przerzucę zestaw. Drugi rzut przyniósł już obcierki i pierwsze branie. Ryba więc pojawiła się już po ok. 18 minutach. Dobry wynik jak na tę pogodę. O dziwo pierwszy, był niewielki karaś srebrzysty.
Przyznam się, że przy takiej aurze spodziewałem się raczej płoteczek i leszczyków, ale to dobry prognostyk. Łowimy dalej. Zgodnie z przewidywaniami pojawiły się i małe rybki. Dzięki małym przynętom i hakom udawało się zaciąć nawet niewielkie płoteczki. Grunt, że się działo i zapomniałem o zimnie.
Method feeder i bezzadziorowy hak numer 16-18 ma swoje plusy;)
To co się potem zadziało, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Ryby się wkręciły w łowisko, a pojawienie się dużych ryb spowodowało, że zacząłem łowić z czystym pelletem w podajniku, a na bagnet oprócz mikrusów zakładałem większe przynęty.
Na bagnecie Profess Kokon.
Najpierw oczy mi wyszły z orbit, gdy w moim podbieraku znalazł się kilogramowy japoniec. Pamiętajmy, że jest środek listopada i 5 stopni ciepła!!! Zacinam kolejne branie, prostujące szczytówkę i spodziewam się leszczyka, których kilka też złowiłem, ale nie robiłem zdjęć, bo prawdziwe żyletki:), a tu ryba stawia piękny opór.
Przepiękna ryba, wzięła na różowego Kokona!
Mając tego typu ryby w łowisku, zacząłem do podajnika dawać sam pellet, aby utrzymać je w łowisku. Bardzo szybko okazało się to dobrym ruchem, bo po pięknym japońcu na wędce zameldował się karp! Ryba wzięła po 2 minutach od zarzucenia zestawu. W pozostałych przypadkach podajnik stoi nie dłużej niż 5-8 minut. Myślę sobie, że to mój jesienny dzień konia.
Nie wierzyłem, że dziś tak pięknie połowie, ale to jeszcze nie koniec. Choć brania zaczęły delikatnie siadać, to po 2 godzinach wędkowania na kiju zameldowała się prawdziwa niespodzianka. Pan lin. Wjechał w pellet w listopadzie jak dzik w żołędzie. Jesienny, niewielki, ale cudowny zielony prosiak z glinianki.
Pod koniec już trzeba było czekać na branie dużo dłużej. Wciąż budowałem łowisko w jednym punkcie, na głębokości ok 2-2,5 metrów, a dodatkowo próbowałem zanęcić głębszą strefę łowiska. Zimno, wiatr się wzmagał i miałem wrażenie, że ryby zaczynają schodzić głębiej. Tam jednak miałem tylko delikatnie obcierki, prawdopodobnie drobnicy. W budowanym od rana łowisku mam kolejne, tym razem długo wyczekane branie. Zacinam i po ciężarze wiem, że to będzie ryba dnia!
Po kilku minutach ciężkiego holu mam gościa na brzegu. Ryba była niebywale silna, a woda dość głęboka, więc pochodził mi trochę, szczególnie blisko brzegu. Łowiłem bezzadziorowymi hakami nr 16, więc nie chciałem wyrwać malutkiego haczyka z pyska mojej zdobyczy dnia:)
Ostatnio duże karpie mnie lubią:)
To było bardzo udane wędkowanie, podczas zimnego i wietrznego dnia. Bardzo różne ryby na wędce i przede wszystkim takie, których już się nie spodziewałem o tej porze roku. Co ważne ryby reagowały na waftersy, najpierw małe w postaci Mikrusów, a potem na 8 milimetrowe Kokony od Professa. To ostatnie zdziwiło mnie najbardziej, głównie dlatego, że jak wspomniałem na początku, nie łowiłem na komercji. Wszystkie ryby oczywiście wróciły do wody. Z pewnością niebawem ruszę tam jeszcze raz. Zobaczymy, czy znów będzie dzień konia:)
Tekst i foto: Tomek Sikorski
W razie pytań zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo