ZAWODY

DRUGA RANDKA Z BANOLEM

                 Z zanętą firmy Banol po raz pierwszy zetknąłem się dokładnie rok temu. Silnie aromatyzowana mieszanka oparta na pieczywie cukierniczym zwróciła moją uwagę. Zanęta jeździła ze mną na prywatne łowiska i spisywała się całkiem dobrze. Dokładnie przygotowany towar pomagał nęcić karasie, leszcze i liny.  Mój redakcyjny kolega również miał okazje testować mieszankę na jednym z komercyjnych łowisk. Pierwsza randka z zanętą zaowocowała koszem pełnym karasi i karpików. Więcej o tym wędkowaniu przeczytacie klikając tutaj.

Rzeka Narew – miejsce drugiego testu.

Komercja to jednak komercja. Przyszedł czas na prawdziwy wędkarski poligon. Dla mnie bez wątpienia rzeka jest takim „ringiem”, gdzie albo schodzimy jako wygrani, albo dostajemy w przysłowiowy pysk nie łowiąc praktycznie nic. Niżówka, mały uciąg i słabo żerujące ryby – tak teraz wygląda sytuacja nad Narwią. Czasem odnoszę wrażenie, że wody z roku na rok jest coraz mniej i nie zdziwi mnie jeśli kiedyś zamiast mojej ukochanej dużej rzeki, zastanę strumyk kilkumetrowej szerokości. Na szczęście miejsce, w którym zazwyczaj wędkuje nawet przy tak olbrzymiej niżówce jaka teraz panuje, gwarantuje odpowiednią głębokość. Sprawia to bliskość głównego koryta rzeki. Z uciągiem bywa tu różnie i zazwyczaj optymalnie pływa się lizakami 12- 15 gramowymi. Tym razem całe wędkowanie przełowiłem 7 gramowym listkiem. O szczegółach przeczytacie za moment..

O tym, że miejsce jest trudne i nie zawsze gwarantuje pełną siatkę ryb zdążyło przekonać się już kilku moich kolegów. Uroki rzecznego wędkowania mają to do siebie, że czasem oprócz drobnicy wielkości żyletek nie łowi się nic. Przyszedł czas na drugą, tym razem rzeczną randkę z Banolem. Późnym popołudniem, grubo po godzinie dwunastej zjawiłem się nad brzegiem Narwi.

 

Zanęta leszczowa posiada bardzo intensywny zapach ziołowo-kokosowy !

Zanęta leszczowa posiada w swoim składzie spore ilości pelletu

Do moich kotłów powędrowało 6 kilogramów gliny wiążącej i rzecznej oraz 3 paczki testowanych zanęt. Jako, że w łowisku można spodziewać się dosłownie wszystkiego postanowiłem rozrobić czarnego leszcza, żółtego leszcza i czerwoną płoć. Taki typowy rzeczny miks na tę wodę. Profesjonalna płoć pachnie intensywnie nutą waniliowo-czekoladową i zapach ten wkomponowałem w leszczowego „kokosa”. Ponieważ w składzie zanęty znajduje się spora ilość pelletu ważne jest, aby ją odpowiednio wcześniej namoczyć.  Całą mieszankę podzieliłem na dwie części. Jedną dokleiłem liant a collerem , drugą zabetonowałem bentonitem. Mięsną okrasę stanowiło około 200 ml grubych, mrożonych białych i kolorowych robaków. Moją spożywkę dopaliłem odrobiną pieczywa fluo. Myślę, że podczas rzecznych manewrów z lizakami jest to wręcz obowiązkowe.

………………………….

……………………

  

Część mieszanki dokleiłem rzecznym klejem, do reszty powędrowała odrobina pieczywa fluo.

  

Kule na wstępne nęcenie.

Aromatyczna zanęta świetnie nadaję się do przechowywania robaków.

Na szczęście pogoda sprawiła, że łowiło się bardzo przyjemnie. Pochmurne niebo zasłaniało palące słońce, a bezwietrzna aura dawała komfort łowienia. W takich warunkach postawiłem na pełną długość tyczki. Uciąg na trzynastym metrze oscylował w granicy 12 gram. Oprócz dwunastki, na topy powędrowały lizaki dziesięcio i siedmiogramowe. Po wrzuceniu kilkunastu kul wielkości pomarańczy zacząłem „pływanie”. Przez pierwsze pół godziny ryby nerwowo ustawiały się w kulach. W końcu jedno z przytapianych brań i zacinam dużą rybę. To wielki narwiański kleń! Niestety mój pech do ryb z rodziny jaziowo-kleniowych nadal się utrzymuje. Duża „kluska” spina się przed koszem podbieraka. Dobrze, że nie widzicie mojej miny. Następne branie wprawiłoby w osłupienie nie jednego rzecznego wyjadacza. Po zacięciu  ryba odjechała w kierunku środka rzeki wyciągając do końca amortyzator. Potem wypięła się z haka. Załamka ! Jak mam być szczery, po tym zdarzeniu odechciało mi się zupełnie wędkować. Najlepsi jednak mawiają, że nie wolno się poddawać. Łowię dalej! Następne trzydzieści minut poświęcam na donęcanie i uważną obserwację dryfu spławika. Kleniowych akcentów już jednak nie widać. Do stołu przychodzą natomiast grube krąpie. Brania są pewne i mocne. Jedno z takich przytopień i na lekkim zestawie zacinam leszcza. To niespodzianka bo leszczy w tej miejscówce zazwyczaj się nie łowi. To jedyny bonusowy, dodam, że wyjęty akcent z tego dnia. Szkoda spiętych ryb, ale nie można mieć wszystkiego…

  

Pomijając wpadki ze spiętymi rybami, druga randka z Banolem wypadła całkiem przyjemnie. Nawet tak ekonomiczna mieszanka przy odpowiednim przygotowaniu i podejściu do tematu nęcenia pozwala skutecznie dobrać się do ryb. Nie zawsze należy inwestować w zakupy z najwyższej półki. Warto o tym pamiętać.

 

Efekt odpowiedniego nęcenia, podczas trzygodzinnego wędkowania.

Do następnego.

Tekst i foto: Marcin Cieślak

Foto: Marzena Lemańska

 

 

 

 

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress