Przed kolejną rzeczną eskapadą, która miała przypaść na okres wakacyjny miałem spory dylemat, gdzie szukać wiślanych ryb. Wcześniej zaliczyłem mało udany start na jednej z głębszych rynien. Ryby zwyczajnie opuściły to miejsce a ja miałem na koncie raptem kilka malutkich krąpików. Swoją uwagę skupiłem więc na innych odcinkach Wisły. Pierwszą próbę zrobiłem na jednej z rzecznych ostróg.
Rzut oka z mojej ostrogi. W oddali kolejna „główka”. Za nią następna ostroga mierząca 220 metrów!
Ostroga była na tyle specyficzna, że wsteczniak wymył głęboki dół u jej podstawy. Grunt w okalającym główkę wsteczniaku miał około trzy metry. Warunki były więc idealne. W tym dniu odpuściłem wędkowanie w warkoczu i napływie a całą uwagę skupiłem na nurcie wstecznym. Po wygruntowaniu okazało się, że głębokość niemal na całym odcinku jest identyczna. Nie ma też żadnych kantów ani wypłyceń. Łowisko pozbawione jest też zawad. Wybrałem więc bezpieczną odległość na granicy 20 metra i rozpocząłem nęcenie. Tym razem odpuściłem nęcenie wałeczkami zanęty a do wody posłałem kilkanaście koszyczków zanęty ze sklejonym robakiem. Nurt rwał na około 60 gram więc liczyłem, że leszcze szybko przyjdą do mięsnej stołówki. Pierwsze branie miałem po około 20 minutach. W podbieraku zameldował się krąp a po nim płotka. Zwiększyłem wiec kaliber przynęt. Czerwone robaki w pęczku zostały odpuszczone przez krąpie i w końcu na haku zameldował się rzeczny, ponad kilogramowy leszcz. Reszta ryb była kwestią czasu. Łącznie złowiłem 8 leszczy, kilka krąpi i płotek.
Pierwszy leszczyk
Wiślany średniak
Jak widać na foto, ryby brały za przysłowiowy koniuszek.
Jeśli chodzi o zanętę użyłem leszczowego specjala od Professa. Zanętę zmelasowałem, dodałem pieczywko fluo oraz mrożone białe robaki. Można powiedzieć, że na wędkowanie z ostrogi przygotowałem rzeczny standard, który „przewija się” w co drugiej, mojej relacji z rzeki. W tym dniu nie chciałem jednak kombinować i zostałem przy sprawdzonych rozwiązaniach.
Mieszankę przygotowałem jeszcze po ciemku.
Zanęta na rzeczne leszcze.
Wyniki z dnia pierwszego.
Drugi dzień postanowiłem spędzić na kamienistej opasce. Przyznam się, że po leszczach liczyłem na jakieś „kolorowe” ryby w postaci kleni, jazi lub cert. Gruntowanie pokazało jednak, że opaska znacznie się wypłyciła. Mimo sporego spaceru wzdłuż kamieni nie znalazłem żadnego zagłębienia. Wybrałem więc rynnę w nurcie głównym gdzie nurt miał raptem półtora metra wody. Uciąg był na tyle silny, że dopiero koszyczek 80 gramowy stał stabilnie. Jeśli chodzi o nęcenie wstępne tym razem do wody posłałem 10 wałeczków mieszkanki gliny, zanęty i robaków.
Dzień drugi- wiślana opaska.
Tym razem łowię na zestawy z 80 gramowymi koszykami.
Od początku w stołówce zawitały krąpie i to wszelakich rozmiarów. Były sztuki przyzwoite, ale też ryby wielkości palca. Nawet pogrubianie przynęty czy rzucanie zestawu bez zanęty nie dawało szans na pozbycie się wszędobylskich krąpi. Pogrubiałem więc maksymalnie zestaw i przynętę i zacząłem polować na cokolwiek innego niż krąp. Przyłowem były certy, ale pojawiały się one sporadycznie. Ilościowo ryb było jednak na tyle dużo, że mogłem poćwiczyć sportowe, szybkościowe łowienie ryb feederem.
Krąpasy…
Kosz krąpi.
Certa – liczyłem, że będzie ich więcej.
Jeśli chodzi o zanętę użyłem leszczowej zanęty effect od Professa. Tutaj dodatkowo oprócz standardowego pieczywka fluo do mieszanki dodałem płatki owsiane oraz grubszy ttx. Zanętę nawilżyłem rozcieńczoną melasą i dodałem do niej topione białe i pinkę. Jak się okazało, grubsza frakcja wcale nie była gwarantem większych ryb.
Te dwa dni różniły się miejscem i rybostanem. Nie jest jednak prawdą , że w mazowieckiej Wiśle życia brak. Ryby są zwyczajnie trudne do przechytrzenia, a kluczem do sukcesu jest na pewno znalezienie odpowiedniego miejsca. Przy obecnej niżówce na pewno warto spróbować swoich sił podczas nocnego łowienia. O tym postaram się Wam wkrótce opowiedzieć.
Tekst i foto: Marcin Cieślak