Ostatnio problemy z zatokami odcięły mnie skutecznie od częstego wędkowania. Czasami jednak człowiek musi, bo jak mawiają, inaczej się udusi. Przedłużyłem więc weekend o dodatkowy dzień wolny, aby spokojnie pojechać na jedną z okolicznych glinianek. Woda nieobliczalna, na której można nieźle połowić, ale i wyga potrafi zejść o kiju. Ja chciałem jedynie posiedzieć nad wodą we względnym spokoju, bo dawno tu nie byłem.
Nad wodą jestem po 7 rano, a łowić zaczynam godzinę później. Jeśli ma się troszkę znajomych w okolicy, to wiadomo, że najpierw trzeba trochę nad wodą porozmawiać. To miłe, bo jak pogadasz, to wiesz czy biorą i co kto ostatnio złowił. a bywało jak zwykle różnie. Starałem się odchudzić graty, ale wiadomo, że skoro miałem łowić i methodą i klasykiem, to trochę towaru trzeba było wziać. To miał być też trochę taki test na skuteczność obu metod stosowanych obok siebie.
Do kuwetek trafił więc pellet o aromacie „Wanilia, kukurydza, konopie” od Professa i nowa zanęta spożywcza Leszcz również od Professa. Co ciekawe ta otatnia pakowana i torebki 600 gram. Co jest bardzo fajnym rozwiązaniem, bo często nie potrzebujemy całego kilograma, więc po co potem kombinować z gumkami i rozsypywać po torbach.
Do klasyka dodałem nowości, czyli płatków leszczowych(z lewej). To miks płatków , ziaren, kawałków orzechów.
Jeśli chodzi o towar, to miał być z jednej strony słodki, a z drugiej klasyczny, bo spodziewałem się przede wszystkim łowić karasie, leszczyki i może linki. Rozrobiłem też trochę ciemnego pelletu, a do miksu posłuży mi zanęta, która będę stosował również do koszyka. Uniwersalnie. Miks z resztą jest moim ulubionym sposobem podawania zanęty. Zmieniam jedynie proporcje.
Nie nęciłem wstępnie ani methody, ani klasyka. Postanowiłem zaryzykować również na klasyku. Do koszyka podawałem samą zanętę z dodatkiem kukurydzy, mieszanki „płatki lesczowe” i topionych robaków. Ziemię, którą przygotowałem w domu – zostawiłem na kiedyś indziej. Nie ma miękkiej gry, ryby miały być konkretne. To nie zawody.
Zanęta spożywcza do klasyka i dodatki na grubego zwierza.
Na pierwsze brania czekałem może raptem 15 minut, a pierwsze ryby, w tym wypadku karpie zameldowały się na methodzie. Nie spodziewałem się takiego potężnego brania na początek i takiego otwarcia. Przynętą był wafters w kolorze pomarańczowym. Ok 2,5-3 kilogramowy karpik po pamiątkowym zdjęciu wraca do wody.
Drugi, podobny karp wziął po pół godzinie. Ryby są silne i bardzo waleczne. Sprzyja temu dobrze natleniona, dość wysoka jak na ten akwen woda, utrzymująca się po zimie. W międzyczasie na klasyku mam dwa, dość szarpane brania. Nie zacinam ich niestety. Zmieniam przypon na dłuższy(60 cm) i jest efekt. Z wody wyjeżdza 38 cm karaś złocisty wadze ok 1 kg. Piękna ryba wraca szybko do wody i łowimy dalej.
Upał robi się co raz mocniejszy i brania delikatnie siadają. Ryby jednak są w łowisku, co pokazują obcierki na obu wędziskach. Zanotowałem dwie spinki na klasyku, gdzie przynętą była kanapka z kukurydzy i topionego białego. Co dziwne miałem wrażenie, że to jesiotry, bo hol był dość „tępy”. Nie pomyliłem się tym razem, bo kolejne branie udało mi się doholować do brzegu i w podbieraku pojawił się niewielki nosacz.
Jeśli chodzi o methodę, to wiadomo, zaczyna się „gra w kolory”. Dobry patent robią obecnie firmy, które mieszają kolorki w tych samych aromatach. Można oczywiście samemu mieszać, ale problem pojawia się gdy mamy różne aromaty i w mojej ocenie mieszanie ich może popsuć właściwości.
Przed 13-tą zaczynam się zbierać do domu. Powoli zwijam sprzęt, odpinam półkę boczną.. i słyszę, że wędka spada z grzebienia i trzyma się już tylko na kołowrotku, wygięta niemal w literę C. Łapię feedera i rozpoczynam hol. Oczywiście już nie zacinałem. Ryba wybiera żyłkę niczym łódź podwodna, a przecież hamulec mam ustawiony dość mocno. Przypominam sobie o klipsie, który o ile pamiętam mam ustawiony na dwóch odległościach. Teraz kluczowe, aby ryby nie stracić jest wypięcie obu znaczników. Udało się na szczęście, a potem hol to już czysta przyjemność. Oczywiście z racji tego, że używam haków bezzadziorowych, hol musi przebiegać spokojnie i bez gwałtownych zmian jego kierunków. To ostanie, to zdecydowanie najczęstszy powód spinek. Udało się!
7 kilo na macie
Po kilku minutach piękna ryba ląduje na macie, a ja po krótkiej sesji mogę spokojnie wracać do domu i dalej leczyć zatoki. Akumulatory naładowane. To było piękne łowienie. Lekko ponad 4 godziny i sporo fajnych ryb wyholowanych na oba zestawy. Do pełni szczęścia tym razem zabrakło mi tylko ładnego lina, ale po niego jeszcze tam wrócę:) Piękne ryby na PZW? Czemu nie;)
Tekst i foto :Tomek Sikorski
W razie pytań zapraszam do kontaktu poprzez mój profil na facebooku: Tomek Sikorski Wędkarstwo