SZYBKI FEEDER NA WIŚLE W WARSZAWIE
Ten artykuł był czytany - 3876 razy!
Październikowa aura jest nieprzewidywalna. Może zagrzmieć, może błysnąć, ale może również słońce mocno dać się we znaki. To istna ruletka, na którą wpływu nie mamy. Po udanej, rzecznej sesji w okolicach Puław, pora wrócić na swoje śmieci – nad Wisłę w Warszawie. Choć echa działalności Czajki już minęły, to jednak nie chcąc trafić na papier toaletowy na krzaczku czy kamieniu, wybieram z premedytacją odcinek powyżej, w środku Stolicy.
Rzeczny feeder pozwala odchudzić nieco ilość sprzętu, który zabieram nad wodę. Fotel, wędki, feeder arm, miękkie wiadro z towarem, kuwety i trochę akcesoriów. Choć napracować się trzeba głową, to nie ma tu tylu niuansów, które wymagają od nas aż tak mocnego wsparcia sprzętowego. Trzeba pamiętać o ubraniu na cebulę, bo różnice temperatur mogą sięgać kilkunastu stopni.
Brak chmur gdy woda dość płytka, to zła wróżba.
Niestety prognozy pogody były dla mnie bezlitosne. Pogodny poranek, słońce, a zachmurzenie dopiero popołudniu. Taka pogoda z góry stawia nas na przegranej jeśli chodzi o połowy w rzece jeszcze przed przyborem. Gdy słońce wstanie i oświetli łowisko, na próżno szukać konkretnych zdobyczy. Tyle, że moczykijaszki nie z takich, co się poddają.
Zanim jednak nastąpi “dziura w braniach” trzeba wykorzystać, to co się uda zbudować, przez pierwsze godziny. Potem nie ma co siedzieć…można wrócić do domu i iść spać:). Nie jestem z tych którzy mają czas na całodzienne wyprawy. Sesja 4 godziny to max. Tym razem wystarczyły 3 godziny realnego wędkowania.


Zanęta, którą przygotowałem do wędkowania składała się z mieszanki dwóch bardzo dla mnie klasycznych zanęt firmy Profess. Połowa waniliowej zanęty Optima i połowa Method Feeder, wanilia, konopie, kukurydza. Bardzo bezpieczne, idealne na jesień również na wody stojące.

Uznaję dwa sposoby nęcenia gdy wędkuję feederem w rzece. Na wody głębokie, gdy mam rynnę blisko i gdy wiem, że jest dużo ładnych leszczy podaję oprócz koszyczków także kule z gliną. Gdy woda dość płytka, a rynna jest daleko, nie robię kul, bo i tak nie dorzucę precyzyjnie. Staram się budować łowisko samym koszyczkiem. Tym razem wybrałem właśnie druga opcję, bo woda w łowisku miała około metra.

Do zanęty dodaję sporo robactwa i dodatków w postaci pieczywa fluo, płatków czy nawet kukurydzy. Zanim to nastąpi towar namaczam wodą z melasą. Nie żałuję naturalnego słodzika.
SPRZĘT: Dwa wędziska 3,60 metra ze szczytówkami 3 oz. Wisła w Warszawie dość mocno rwie. Przy miękkich szczytówkach zdarzało się wcześniej nie docinać ryb. Koszyczki od 50-70 gram. Odległość wędkowania ok 20 metrów. Haki nr 12 zawiązane na metrowych przyponach średnicy 0.16 . Cała sprzętowa filozofia.
Taktyka również prosta jak budowa cepa. Nie nęcę wstępnie, a jedynie na początku bardzo szybko przerzucam zestawy. To prawdziwa harówa, ale często przynosi efekty. Nie zawsze jak to bywa na rybach są to pełne siaty, ale wiadomo czasem podczas 2-3 godzin wędkowania kilka rybek cieszy. Pierwsze ryby trafiają się od razu. Są to wszędobylskie krąpie, oraz piękne i waleczne, ale przeważnie niewymiarowe certy.

Certy na warszawskich opaskach biorą przeważnie takie prawie wymiarowe.
Póki słońce jeszcze jest nisko i nie prześwietla dość płytkiej jeszcze wody, rybki szaleją. Wtedy jest szansa, że do naszych koszyków przyjdą ryby. W przerwie między krąpiami i certkami trafia się też kilka kleni.

Największy tego dnia miał ok 35 cm, ale do siatki nie trafił, bo jakoś później ryby kurczą się o te kilka mm i nie trudno o wstyd podczas kontroli. Szczególnie na zawodach;)

Po godzinie wędkowania można powiedzieć, że powoli udaje się zbudować łowisko. Pada kilka płoci, sporo krąpików, certki, kleniki. Ryby może nie są ogromne, ale najbardziej z rzecznych łowów lubię ich różnorodność. Nie znasz dnia ani godziny co Ci wejdzie w łowisko. Słońce do góry, to wyniki w dół. Taka wiślana klasyka. Jeszcze próbuję jakoś zainteresować rybę dodając boostera przed napełnieniem każdego koszyczka. Czasami daje to efekty.

W momencie gdy słońce jest już dość wysoko, nadzieję na solidne branie, dużej ryby maleją z każdą minutą. Na szczęście moje zabiegi i przede wszystkim cierpliwość zostaje nagrodzona. Potężne łupnięcie na wędce zwiastuje bardzo fajnego leszcza. Ryba pięknie walczyła w wiślanym nurcie.

Niestety o godzinie 9 słońce jest już tak wysoko, że ciężko wytrzymać. Zdjąłem już poranną kurtkę, polar, a i w bluzie człowiek czuje się jak na patelni. Cóż – pażdziernik!!! Brania powoli zanikają i zaczyna być trudno nawet o krąpika. No chyba że takiego:))))
Nie o takie kabany walczyliśmy:))
Udaje się jeszcze złowić 2 wymiarowe okonie i podejmuję decyzję o powrocie. Woda prześwietlona totalnie, a że w tym miejscu nie jest najbrudniejsza, to nadzieję na ryby marne.

Mój połów. Jak na 3 godziny nie jest najgorzej. Sporo ciekawych rybek z powodu okolicy wymiaru nie trafiło do siatki, więc wynik mógłby być okazalszy…. ale i tak było fajnie.
Tekst i foto:
Tomek Sikorski
w razie pytań lub chęci pogadania zapraszam na mój profil facebookowy:
