Muszę przyznać, że prawie sześć lat nie łowiłem na warszawskiej Wiśle. Zawsze na mojej drodze stała nie tylko wątpliwa urokliwość tutejszej wody, ale także zwyczajnie wygoda. Mało jest bowiem w stolicy miejsc gdzie cały wędkarski bagażnik można szybko i sprawnie dostarczyć nad wodę. Miejsca, które znam niestety mają to do siebie, że kombajn, tyczkę, kotły i całą resztę tobołów trzeba taszczyć daleko od auta. Tylko z tego względu wylądowałem aż na Żeraniu niedaleko mostu „Grota- Roweckiego”. Kamienna opaska ciągnąca się od strony „Pelcowizny” była miejscem naszych zmagań. W tym dniu towarzyszył mi kolega Piotrek, który jak sam przyznał kilka ładnych lat nie łowił w rzece w ogóle, więc okazja była podwójna. Ja mogłem przypomnieć sobie wiślane pływanie lizakami, a Piotrek powrót do rzecznych korzeni. Ustaliliśmy, że Piotrek sprawdzi w tym dniu inną mieszankę niż ja. O tym jednak przeczytacie w drugiej części naszej relacji.
Warszawska Wisła
Zaraz po przyjeździe zaczęła się wędrówka w gruntomierzem, „żabką” wzdłuż kamienistego brzegu. Jak się okazało po przejściu kilkunastu metrów udało mi się znaleźć głębsze, twarde miejsce z łagodnym zejściem do wody. Grunt w granicy 2 metrów jak na panującą niżówkę stanowił sporą głębinę. Mimo, że uciąg oscylował w granicy 6 gramów, postanowiłem rozłożyć trzy topy, w tym jeden z lizakiem 10 gramowym na tak zwanego stopa. Pozostałe lizaki miały równo 4 i około 6 gram. Jak się potem okazało najwięcej ryb złowiłem środkowym, średnim zestawem.
Zanęty na dzisiejsze wędkowanie.
Melasa to idealny wariant słodzenia mieszanki.
Gliny rzeczne od Gliny Natura są wilgotne i wyraźnie się kleją.
Nęcenie.
Do mojego kotła powędrowało 12 litrów gliny rzecznej od Gliny Natura i cztery litry zanęty od firmy Proffes. W tym dniu postawiłem na zanętę płociową i leszczową. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać „po wodzie”, więc dwa uniwersalne zapachy miały być gwarantem zwabienia ryb. Całość oczywiście domoczyłem melasą rozrobioną z wodą oraz dopaliłem czystą aromatyczną melasą. Do kotła trafiło także około 750 ml przygotowanych, preparowanych białych robaków. Mieszankę dokleiłem liant a collerem od Gliny Natura, a część mieszanki bentonitem. Lepienie przebiegło bardzo sprawnie. Na wstępne nęcenie przygotowałem 10 kul wielkości większej pomarańczy. Gały spłaszczyłem, aby utrudnić ewentualne toczenie po dnie.
Pierwsza rybka. Przekrzywiony daszek czapki to efekt dokuczającego z boku słońca.
Na początku ryby szybko ustawiły się w rozmyciu. Pierwszy krąp wziął już w drugim puszczeniu zestawu. Potem ryby zachowały większą ostrożność. Każda rybka musiała być bardzo porządnie „wypływana” zestawem. Niedokładne przytrzymanie zestawu dawało tylko uklejkę lub puste przepuszczenie. W pewnym momencie na haczyku zameldował się nawet karaś srebrzysty i mały wąsaty sumek. Resztę połowu stanowiły małe leszcze i krąpie w tym jeden w granicy 500 pkt.
Niestety już koło godziny 10-tej żar z nieba dał się we znaki chyba wszystkim obecnym nad wodą. Ryby zakończyły żerowanie i przepadły na dobre. Muszę przyznać, że w tym dniu wyłowiłem z wody chyba wszystko co było możliwe. Krapie, leszczyki, sumika, karasia srebrzystego,ukleje i babki. Cały wachlarz gatunków potwierdził, że w Wiśle są jeszcze ryby. Okazów zabrakło, ale nie można mieć przecież wszystkiego.
Mały sumek na zestaw skrócony to nieczęsty przyłów.
Wypracowane rybki. Sprawne oko znajdzie na zdjęciu małego „japończyka”.
Tekst : Marcin Cieślak
Foto: Piotrek Leleniak