Zgodnie z zapowiedzią ruszyłem nad Narew zobaczyć, czy ryby tak jak ja poczuły już wiosnę. Obaw jak to bywa na początku sezonu miałem sporo. Pogoda, która jak na złość w weekend popsuła się i zaprosiła nad rzekę zimny front oraz temperatura wahająca się w granicach dziesięciu stopni, to nic w porównianiu z największym wrogiem tej miejscówki. Tym od zawsze był wiatr. Wcale nie byłem zdziwiony, że teraz też było podobnie. Wicher rozkręcał się z minuty na minutę niosąc porywy, które niemal wytrącały wędkę w z ręki. Mając na uwadze poprzednie wyprawy z pogodowym galimatiasem, skróciłem się do 11 metra. Z biegiem czasu przez głowę przeszła mi myśl „zjechania na dziewięć”. Tu jednak było zbyt płytko.
Zwalone drzewo spowalnia nurt.
Grunt jaki miałem pod tyczką wynosił około 2,5 metra. Fotka powyżej doskonale obrazuje możliwość schowania się za drzewem, które w moim miejscu znacznie spowalniało uciąg. Za zwaliskiem optymalnie pływało się spławikiem oscylującym w granicach 15- 17 gram. Przynętę na lżejszych zestawach bardzo szybko przechwytywały ukleje. Listek o wyporności powyżej 20 gram był nieco za ciężki, gdyż brań notowałem zdecydowanie mniej. Zauważyłem, że wodą płynęły jeszcze „pozimowe cuda”, trawy , gałęzie i inne niemiłe przeszkody. Niestety jeden z moich zestawów zablokował się w podwodnym zaczepie, z rodziny tych wyżej wymienionych i popłynął w stronę Nowego Dworu Mazowieckiego. Znalazcę proszę o oddanie Vimbusa 🙂 Takie są niestety uroki rzecznego wędkowania.
W tak wietrzną pogodę postawiłem na zestawy od 11 do 21 gram. Na zestawy założyłem spławiki Vimba.
Mieszankę jaką rozrobiłem w moich kotłach stanowiła rzeczna glina Górka, oraz jedna paczka gliny wiążącej. Resztę uzupełniała zanęta Stynka, oparta na złotej zawodniczej bazie i zawodniczym leszczu. Do tego biszkopt, pyszny syrop secret breme, oraz odrobina pieczywka fluo i prawie mogłem zaczynać.
Do 10 kilogramów gliny wsypałem 2 paczki zanęty oraz biszkopt.
jeszcze tylko odrobina syropu…
Mieszankę podzieliłem na nieco mniej sklejoną liant a collerem, oraz drugą bardziej mięsną, zaklejoną bentonitem. Nigdy w tym miejscu nie żałowałem mineralnego kleju. Woda obfituje w średnie, żarłoczne ryby, więc przyjąłem zasadę, aby skutecznie utrudniać rybom wybieranie mięska z kul. Wolniejsze wypłukiwanie robaków z zabetonowanej zanęty świetnie trzyma ryby pod spławikiem. Tak było i tym razem, gdzie w rozmyciu notowałem znacznie mniej brań niż w kulach. Moja mięsna wstawka, o której mowa stanowiła około 250 ml mrożonego białego robaka i około 100 gram dżokersa. Ten ostatni trafił do mieszanki z bentonitem.
Przy tak dużym uciągu i sporej ilości średniej ryb nie żałujemy kleju. Do mojej mieszanki trafiło około pół kilograma Liant a Coller , a do drugiej części podobna ilość Bentonitu.
kule na wstępne nęcenie.
Drugie wstawienie i na haczyku melduje się pierwsza ryba. W tym dniu używałem mocnych haczyków Colmic Nuclear BS5000 wielkości 18 i 16.
Pierwsze brania zaczęły się niemal natychmiast. Były to jednak małe krąpie i płotki. Potem z podwodnej stołówki postanowiły skorzystać większe, nieco grubsze płocie. Mimo, iż jechałem z nastawieniem „krąpiowym”, płocie zdominowały łowisko. Myślę, że około 3/4 mojego wyniku oparte było właśnie na „roachowym” gatunku.
Pierwsze ryby. Krąpie i płotki.
Mimo zastosowania mieszanki leszczowej, to płocie zdominowały łowisko, biorąc jak oszalałe.
Wynik trzygodzinnego pływania lizakami w narwiańskim nurcie.
Nieodzowny element wędkarstwa – wypuszczanie ryb.
Trzy godzinki pierwszego rzecznego rekonesansu, przyniosły mi sporą frajdę. Szkoda trochę straconego zestawu, ale nie można mieć wszystkiego. Pierwszy narwiański trening muszę uznać więc za bardzo udany. Tylko ten koszmarny wiatr…..
Do następnego.
Tekst i foto: Marcin Cieślak, foto: Marzena Lemańska.