Siedem drużyn stawiło się punktualnie 3 lipca o 19-tej na Stawie Walczewskiego. Nastój rewelacyjny, humory wyborne – podkręcone jeszcze dowcipami wyborczymi. Wiadomo po całej nocy nad wodą trzeba będzie wrzucić kartkę do urny. Demokracja wzywa.Chłopaki sprawnie wieszają flagę koła na wiekowej tyczce.
Zaczynamy zapisy.Nie wszystkie drużyny są kompletne. Ktoś tam zaspał, komuś wypadła impreza rodzinna. Nieważne.
Piękna pogoda zwiastuje ładną noc.
Jacek losuje nam stanowisko nr 5 usytuowane tuż przy upuście.
Dobre stanowisko, jak twierdzą pozostali uczestnicy zawodów. Sprawdzimy!!!Bez napinania się. Rozkładamy majdan i zaczynamy organizować sobie łowisko.Część załóg próbuje żywcem skusić wąsacza. Ja stawiam na gruntówki.
Po 20-tej rozpoczynamy łowienie. Przed nami cała noc polowania na suma, ponoć zbyt licznie zasiedlającego ten niewielki akwen. Z tą kontrowersyjną teorią nie wszyscy się zgadzamy.Miałem nawet wątpliwości czy startować,ale integracja to integracja. Regulamin zawodów jest prosty.W walce o puchar liczą się tylko sumy. Ryby niewymiarowe po mierzeniu wracają do wody, a wymiarowe wedle uznania startujący mogą zabrać do domu lub wypuścić. Pozostałe rybki nie są brane pod uwagę. Na początku na jednym z zestawów zakładam dwie rosówki, a drugi kij uzbrajam w martwą rybkę. Jacek postawił na żywca i trzeba mu oddać, że nałowił sobie żywczyków w tempie ekspresowym. Drugi kij Jacka to gruntówka z wątróbką na haku.Po godzinie mam pierwsze branie na rosówkę. Kiedy ryba zaczyna ściągać żyłkę z wolnego biegu, zacinam. Jednak nie udało mi się trafić w tempo. W sumie za rosówkę może mocno pociągnąć karpik,leszczyk,czy nawet wyrośnięty krąp. Pewnie tak też się stało. Pół godziny później tuż przed zmrokiem pierwsze emocje u Jacka. Spławik żywcówki wędruje pod wodę, potem wychodzi by za moment zniknąć już na wieki pod taflą wody. Zacięcie i siedzi, ale mój kolega z drużyny wie już, że to na pewno nie sum. Opór zbyt słaby i po chwili na brzegu ląduje niewymiarowy szczupaczek. Jacek odhacza pistoleta i ryba wędruje do wody. Oczekiwanie na kolejne brania schodzi nam na dialogach niemal o wszystkim. Z rozmowy wyrywa nas sygnał, że pierwsze danie tego dnia zostało podane w naszej prowizorycznej kuchni.Zmierzam powoli do Mirka po dwie porcje grochówki.Oj gdybym wiedział, że zupa ta będzie godna stołu królewskiego, przyspieszył bym kroku:)Grochówka z masą mięsa i kiełbasy smakowała wybornie. Wielkie dzięki Panie Mirku. Na łowisku jest już ciemno.
Postanawiam postawić wszystko na jedną kartę. Zakładam na obu zestawach wątrobę. Koło północy coś zaczyna się dziać. Mocne, jednostajne branie. Sygnalizator gra, a bombka idzie do góry. Czekam jeszcze chwile i gdy ryba wyciąga żyłkę z wolnego biegu zacinam. Pies to trącał, znów pudło!!!. To już na pewno nie byle leszczyk. Możliwości są dwie, albo sum, albo węgorz. Szkoda. Drugi sygnał z kuchni polowej poprawia mi nastrój. Tym razem Jacek po chwili przynosi gorącego kurczaka i kiełbasę z grilla, a wszystko okraszone pysznym sosem tzatziki.Od czasu do czasu na naszym stanowisku pojawiają się chłopaki łowiący obok, Tomek i Stasiek. W rozmowach pojawiają się już nieśmiałe plany następnej tego typu imprezy. Na wędkach cisza. Odwiedzając kolejny raz naszą polową kuchnie. Tym razem w poszukiwaniu kawy, dowiadujemy się, że u jednego z wędkarzy ryba porwała zestaw.
Coś się jednak dzieje, ale na razie wszystkie drużyny na zero. Kolejne godziny ciszy upływają nam na gadaniu. Po trzeciej, kiedy Stasiek gości na naszym łowisku, chłopaki z drugiego brzegu krzyczą, że ma branie. Ten oczywiście myśli, że jaja sobie robią i gadamy dalej. Okazało się, że to nie żarty. Stasiek jeszcze zdążył zaciąć rybę, ale ta wykonała wywrotkę i zeszła z zestawu. Potem już nic więcej się nie dzieję. Zawody miały trwać do 8 rano, ale zgodnie stwierdzamy, że nie ma to sensu. Koło 5 zwijamy się i idziemy w okolice flagi wymienić się obserwacjami. Pomimo braku ryby i nie rozstrzygnięcia zawodów humory mamy wyśmienite. Puchar nie powinien się zmarnować, więc pada pomysł dogrywki. Gdzie i jak, to się zobaczy.Dziękujemy organizatorom i kolegom biorącym udział w zawodach za świetną atmosferę. Specjalne podziękowania kieruję do Pana Mirka, który zupełnie bezinteresownie zajmował się kuchnią przez całe zawody i nie dał nam umrzeć z głodu.
Tekst: Tomek ”sircula” Sikorski
foto 1 i 3 :Tomek ”sircula” Sikorski
foto 2,4,5,6 : Darek Dunaj