To miał być wypad, którego głównym celem będą brzany. Niestety spóźniliśmy się o jakiś tydzień, bo już podczas drogi na termometrach w nocy było – 4 stopnie, a to praktycznie pozbawiało nas szans na piękne, grube odrzańskie barweny. Zawsze jednak wychodzimy z założenia, że dopóki się gra, to jest szansa na zwycięstwo. Druga sprawa, że w Odrze są też piękne klenie, jazie i leszcze więc zawsze warto zrobić rozpoznanie.
Droga upłyneła naszej załodze szybko i w doskonałych humorach. 300 kilometrów minęło jak z bicza strzelił i po wyprostowaniu kości ,przebraniu się ciepłe ciuchy mogliśmy podziwiać … białą ścianę. Nagłe nocne ochłodzenie spowodowało, że mgłę można było kroić nożem, a widoczność wynosiła ledwie kilkanaście metrów. Dobrze, że jest google, to przynajmniej wiedzieliśmy, że dojechaliśmy tu gdzie mieliśmy dojechać:)
Gdy noc ustąpiła, okazało się, że i tak nic nie widać:)
Marcin w akcji. Łowiliśmy razem na tej samej małej głowce.
Piotrek wybrał wędkowanie w klatce pomiędzy główkami
Pierwsze rozpoznanie zrobiliśmy już w necie. W tym miejscu serdeczne podziękowania dla kolegów z okręgu Wrocław za cenne informacje. Wiedzieliśmy zatem, że podobnie jak na naszej środkowej Wiśle należy użyć sporo robaków. Tu nie ma problemu zawsze mrożonek mamy pod dostatkiem.
Kolorowe białe, pinki wszelkiej maści. Mięsa tego dnia zabraliśmy ze sobą naprawdę sporą ilość. Nie wyłączając oczywiście czerwonych robaczków.
Druga sprawa to jeśli chcemy łowić brzany, czy klenie na feeder, powinniśmy użyć śmierdzących mieszanek, taki dostaliśmy cynk. Będąc zapobiegliwym umieszaliśmy się i tak i tak czyli również klasycznie, czyli słodko. Dobrze mieć jakiś wybór. Dwa warianty to zawsze mniejsze ograniczenie, jeśli by jednak nasz „śmierdziel” rybom się nie spodobał” Mieszanie towaru nie było zbyt przyjemne, bo przy takich temperaturach, człowiek najchętniej nie wyciągał by rąk z kieszeni. Jednak praca zespołowa to praca zespołowa.
Bardzo często używana przeze mnie seria method feeder od Professa sprawdza się idealnie na rzece.
Słodkie mieszanki były koloru jasnego, a śmierdziel od Professa, załatwiał nam też sprawę ciemnej mieszanki. Gdyby taka lepiej się miała sprawdzić. Zanęta Sweet Feetor, ma ciekawy zapach odpowiadający jej nazwie. Moim zdaniem jednak przyjemniejszy niż bardzo skuteczny Halibut&Pepper tego samego producenta.
CO WAŻNE: Łowiąc na rzecze prywatnie, warto się nie ociągać. Jeśli nad wodą jesteśmy jeszcze przed świtem wędkę warto zarzucić jeszcze o zmroku, bo często bywa, że ryby żerują np . tylko w nocy. Tak podczas naszego wypadu pierwszą rybę złowił Marcin, który gdy my z Piotrkiem trochę stękaliśmy z powodu zimna, ten już łowił. Warto było, bo miał pierwszego leszcza jeszcze przed świtem.
Pierwsze brania mamy również tuż po świcie, Ja wyjmuję okazałego leszcza z 3o metra Będzie eldorado? Zastanawia nas fakt, że nie ma w ogóle brań drobnicy. Z jednej strony fajnie jest jak sie coś dzieje, z drugiej jednak emocje wzrastają, bo wiemy, że już jak coś przygnie, to będzie piękna ryba.
Niestety gdy na branie czeka się zbyt długo, to czasami z emocji można je spartolić. Tak też uczyniłem z kolejnym leszczowym przygięciem. To samo miał wcześniej Marcin, ale kolejne branie już zacina i do podbieraka trafia kolejny złoty leszcz.
Niestety trafiliśmy ryby, które jeszcze wracały z nocnej stołówki. Nagła zmiana pogody sprawiła, że gdy świt na dobre rozgościł się na niebie, to pomimo pochmurnego dnia i ogromnej mgły leszcze przepadły. Znamy takie sytuacje z płytkiej Wisły w Warszawie, ale dzieje się tak gdy słońce wychodzi z za chmur i prześwietla wodę. Tu niestety ani ryb , ani słońca! Mgła na szczęscie lekko opadła. Z marazmu wyrywa nas Piotr, który skutecznie szuka ryb i z 60 metra trafia ładnego klenia.
Piotr jako pierwszy znalazł klenie
Napawamy się nową miesjcówką, oddychamy szeroką piersią tym rześkim powietrzem i zapowiadamy, że z pewnością tu wrócimy. W międzyczasie ostro pracujemy. U nas to norma. Wiemy, że łowiąc w trudnych warunkach na bezrybnym mazowszu, musimy rybę wypracować. Koszyczki więc latają jak oszalałe. Zmieniamy ich zawartość, dodajemy więcej robaków, dopalamy dipami. Nadzieja, że ryby się jeszcze ruszą jest w nas do końca. Rzeczywiście były leszcze i ruszyły się też klenie. Mojemy niewiele zabrakło do 50 cm i rekordu życiowego pochodzącemu z Bzury.
Ponad 48 cm szczęścia.
Nie co mniejszego łowi też Marcin. Więc zaliczamy klenie i mamy nadzieję, że być może uda nam się złowić kolejny gatunek. Może będzie to pięknym medalowy jaź z których słynie Odra?
Piękny, ponad 40 cm klusek
Ostatecznie jazia nie złowiliśmy, ale Piotr łowi kolejnego klenia, którego już nie focimy, bo byliśmy już w trakcie składania, a aparat już w aucie. Cieszy fakt, że były piękne ryby i rozpoznanie trzeba uznać za udane. Z racji tego, że robi się szybko ciemno, nie czekaliśmy do końca, żeby nie kręcić się po ciemku i ruszyliśmy w drogę powrotną. Z pewnością wrócimy nad Odrę w 2022 roku. Zaatakujemy i na wiosnę i latem, oraz oczywiście obowiązkowo jesienią. Pojedziemy jednak wcześniej, zapolować na piękne brzany.
PODSUMOWANIE: Zaskakujące dla nas było przede wszystkim to, że w ogóle nie było drobnej ryby. Jak było branie to już konkretna rybka po drugiej stronie. Zaskoczył nas również bardzo mały uciąg. Rzucając na 30, 40 czy 60 metrów koszyk 50 gr był jedynie lekko przesuwany, a 60-70 stał jak zaklęty. Ryb należało szukać. Pojedyńcze duże ryby ciężko było znęcić z odległości, dlatego zminialiśmy pas nęcenia i coś się udało wydłubać. Było pięknie, wesoło i czysto!!! Naprawdę czystość miejsca nad Odrą w którym wędkowaliśmy nas zszokowała. Były widoczne miejsca po ogniskach itp, ale żadnej butelki, opakowania po zanętach itp. Brawo! Oczywiści i my wszystkie swoje śmieci zabraliśmy na Mazowsze:)
Tekst i foto:Tomek Sikorski,
foto: Marcin Cieślak i Piotr Leleniak
na facebooku znajdziecie mnie jako: Tomek Sikorski Wędkarstwo