Ostatni raz łowiłem tyczką na dużej, nizinnej rzece wczesną wiosną. Wtedy zastałem niską wodę co zazwyczaj nie zwiastuje obfitych połowów. Lato z kolei przyniosło podwyższone stany wód, w których zdecydowanie lepiej łowi się feederem. Woda jednak w końcu się unormowała więc postanowiłem odwiedzić jedną z wiślanych opasek i zobaczyć czy ryby będą skore do współpracy.
Największym problemem w tym dniu miała być pogoda. Synoptycy przewidywali ponad 30 stopni, co jeśli chodzi o żerowanie ryb zazwyczaj nie jest dobre. To właśnie ze względu na lejący się z nieba żar skróciłem do minimum spacer z gruntomierzem po opasce oraz ograniczyłem ilość topów. Gruntowanie na rzece jest chyba ważniejsze od samego łowienia. Wisła jest jednak na tyle specyficzna, że podczas wędkowania potrafi nanieść jakąś podwodną przeszkodę w łowisko. Tak było i tym razem, ale o tym za moment…
Optima waniliowa oraz czekolada z pomarańczą. Ten zestaw smakowy sprawdził mi się podczas wiślanego wędkowania.
Na moje wędkowanie zabrałem ciężkie gliny rzeczne i wiążące, które namoczyłem już wcześniej w domu. Tą mieszankę uzupełniłem glinką wiążąca od Professa. Do kotła powędrowały też zanęty z serii Optima, o smaku wanilii i czekolady z pomarańczą. Zanęta była więc słodko, czekoladowo-owocowa. Oczywiście zanęty zmelasowałem i dodałem pieczywko fluo a także około 500 ml mrożonego, kolorowego robaka.
Glinka wiążąca za chwilę uzupełni mieszankę glin. Słodzik warto stosować szczególnie podczas łowienie w rzece.
Melasę warto rozcieńczyć i nawilżyć nią zanętę.
Zanętę podzieliłem na dwie części. Lżejsze, plastyczne kule sklejone małą ilością kleju oraz ciężkie kule z dużą ilością bentonitu.
Wspomniane gruntowanie pokazało twarde dno z lekkim spadkiem w kierunku środka rzeki i małą górką na końcu rozmycia. Miejsce wydawało się być bardzo dobre bo zanęta miała gdzie się zatrzymać. Co ważne w łowisku nie miałem też zaczepów czy poważniejszych zawad mogących utrudniać wędkowanie. Nurt był bardzo szybki. Na topy założyłem zestawy uzbrojone w zestawy 15,18 i 20 gram. O łowieniu na stopa można było zapomnieć. Nie posiadam w swoim arsenale spławików o gramaturze 50, 60 gram.
Jest jakaś waleczna rybcia
30 centymetrowy klonek za chwilę odzyska wolność.
Certy mnie chyba lubią. Ostatnio łowię je dość często i regularnie.
Na początku w łowisku działo się niewiele. Ryby mozolnie jedna za drugą ustawiały się w nurcie. Każde branie musiałem wypracować i wypływać. Krąpie, certy i niewielkie klenie z biegiem czasu zadomowiły się w stołówce. Ryby brały i przebywały w łowisku ale widać było, ze lejący się z nieba żar swoje zrobił. Upał dokuczał na tyle mocno, że wszystko co szybko się zaczęło równie szybko się skończyło. Tym razem grubych ryb zabrakło. Na koniec po około 3 godzinach ciągłego pływania nurt naniósł zaczep, którego nie szło ominąć. Każdy moje przepłynięcie kończyło się w najlepszym przypadku urwanym przyponem. Straciłem też dwa zestawy…
Mój wynik z tyczki.
Kolejna wyprawa nad warszawską Wisłę wypadła w pogodę, kiedy to przysłowiowego psa z budy człowiek by nie wypędził. Jadąc nad wodę lało i to dosłownie jak z cebra. Na szczęście miałem swoje pięć minut, a nawet trochę więcej czasu. Okienko pogodowe miało trwać równo cztery godziny, potem znów miało lać i do tego grzmieć. Chciałem jednak za wszelką cenę sprawdzić ponownie moją miejscówkę, gdzie łowiłem tyczką i poprawić wynik feederem.
Niebo dżdżyste i pochmurne. Właśnie przestało padać. To będzie inne łowienie.
Musiałem upewnić się, że w tym miejscu ważny jest dystans. Poza zasięgiem tyczki biegnie bowiem mała rynna usłana sporymi kamieniami. Daje to naturalne kryjówki, więc i ryby bardziej ochoczo tu zaglądają. W dzień mojego wędkowania była co prawda lekko podwyższona i trącona woda, ale liczyłem, że klasyczny feeder da mi jakieś przyzwoite ryby. Zestawy uzbroiłem w 70 gramowe koszyczki i obrałem 25 metr. Przypon z żyłki Cralusso 0,16 zakończony był ownerowską 12-stką.
Rzut oka na moją miejscówkę.
Do wiadra wsypałem i wymieszałem ze sobą słodką Optimę i Turbo leszcza od Profess. Mieszankę zmelasowałem i dodałem do niej topionego, kolorowego robaka – około 100 ml.
Turbo leszcz i słodka Optima zaraz trafią do kotła.
Brania pojawiły się natychmiast. Momentami miałem problem z obsługiwaniem dwóch wędek, bo ryby co chwila trzepotały szczytówką a to na jednym a to na drugim kiju. Na wstępie zaroiło się od krąpi, które z biegiem czasu zaczęły przeplatać się z drobniutkim leszczykiem, płotką lub certą. Na deser wyjąłem przyzwoitego leszcza, a chwilę później spiąłem potężną rybę, która spłynęła z nurtem. Jeszcze po nią wrócę…
Powtórkę na wiślanej opasce uważam za udaną. Zabrakło co prawda olbrzymich ryb, ale upewniłem się na jakim dystansie są ryby i na co najchętniej tutaj biorą.
Tekst i foto: Marcin Cieślak