Tym razem postanowiłem, że powalczę pickerem na pobliskiej gliniance. Dodatkowo nie chciałem udawać zawodowca i pojechałem na grubo, czyli bez jokersa i bez ochotki. W ciepły majowy dzień stwierdziłem, że „zawodnicze” robaki nie są mi do niczego potrzebne. Problem w tym, że gdy dojechałem rankiem nad wodę okazało się, że z ciepłego majowego dnia…został tylko majowy! Czy sobie poradziłem? Przeczytajcie!
Nie w takich kolorach wyobrażałem sobie wcześniej swoją majówkę
Pogoda choć nigdy nie jest w stanie mnie odstraszyć od wędkowania, to tym razem trochę odebrała mi pewności siebie jeśli chodzi o założenia taktyczne. Taka zmiana aury przy taktyce „na grubo” może pokrzyżować szyki. Zanęty, której miałem używać byłem pewien, bo używam jej z powodzeniem kilka sezonów. Stynka, to mieszanki przygotowane i produkowane przez Tomasza Iwanowskiego, naszego serdecznego kolegę i znakomitego wędkarza wyczynowego łowiącego z licznymi sukcesami wiele lat na najwyższym poziomie.
Na sito trafiła paczka zanęty i troszkę gliny, która dociążyła towar, a ściśle rzecz ujmując część mieszanki, którą chciałem podać podczas nęcenia wstępnego za pomocą karpiówki i dużego koszyka. Chciałem żeby zanęta nie pracowała, trzymała się przy dnie i nie nęciła drobnej rybki. Mieszanki niczym nie dosmaczałem, bo sama w sobie jest wystarczająco słodka i aromatyczna.
Na haczyk oprócz białych i pinki, miałem przygotowaną kukurydzę, którą w ubiegłym roku z powodzeniem selekcjonowałem fajniejsze rybki spośród drobiazgu. Do zanęty również trafiła porcja kukurydzy i białych robaków, topionych przez całą noc w melasie. Nie było miejsca na kompromisy. Albo grubo albo wcale.
Moim celem były przede wszystkim ładnie karasie i japońce zamieszkujące tę gliniankę. Miałem także nadzieję na zielonego linka. Bogaty i zgaszony towar miał mi zapewnić selekcję. Gdy robi się ciepło uważam, że aby dobrze połowić nie potrzeba ochotki i jokersa, ba może ona czasami przeszkadzać w dobraniu się do większych rybek. Oczywiście wszystko zależy gdzie wędkujemy.
8 koszyków aromatycznej, słodkiej mieszanki poszybuje w łowisko.
Wstępne nęcenie polegało na wrzuceniu 8 dużych koszyków zanęty na odległość 2o metrów od brzegu. Bez przeszkód, bardzo precyzyjnie posłałem w łowisko towar. Odczekałem chwilę i w międzyczasie uprzątnąłem deczko stanowisko ustawione na sporej stromiźnie, która mocno przeszkadzała w poruszaniu się na stanowisku. Trzeba było uważać, żeby na glinie nie wywinąć orła. Jak się robi samemu zdjęcia z samowyzwalacza, to już ogólnie ryzyko się podwaja;)
Sprzęt: Do wędkowania przygotowałem dwa wędziska Winner X lite o długości 3 metrów. Na jednym kołowrotku żyłka, a na drugim plecionka. Na obu wędkach założona czuła szczytówka 0,5 Oz. Przypony o długości 70 cm, średnicy 0,10-0,12 z hakami 16 początkowo, a 18 kończąc wędkowanie. Nie stosowałem skrętek itp. Wędkowałem wymiennie na jedną wędkę.
Przez pierwsze 10 minut na kukurydzę nie miałem brania. Postanowiłem jednak poczekać cierpliwie, bo szybko pojawiły się pierwsze obcierki, doskonale widoczne na plecionce i byłem prawie pewien, że za chwile rozpocznie się karasiowe eldorado.
Pierwsza ryba tego dnia i od razu bardzo ładna
Po kwadransie za haku zabierając niemal wędzisko zameldował się pierwszy, ładny i bardzo silny japoniec. Z racji tego, że nasza kołowa glinianka, to woda no – kill, na której nie można rozkładać siatki, wszystkie ryby od razu wracają do wody. Proste wędkowania i taktyka wóz, albo przewóz okazała się dobrym strzałem, bo pomimo zmiennych i niesprzyjających warunków ryby wkręcały się w łowisko co raz bardziej. Co chwila na haku meldowały się japońce i złote, pięknie ubarwione karasie!
Złote rybki ponoć spełniają życzenia, ja poprosiłem aby wpadł na moją stołówkę jeden z rodziców.
Ryby rozkręcają się z każdym kolejnym zarzuceniem zestawu. Widać, że jest ich dość sporo bo na branie nie czekam zbyt długo. Dorzucałem za każdym razem porcje zanęty w 15 gr koszyczku uważając , żeby w każdym znalazło się kilka topionych robaczków i 2-3 ziarnka kukurydzy.
Kolejne złote karasie upodobały sobie tego dnia moje łowisko i meldowały się w podbieraku. Po za jednym, późniejszym przestojem w braniach spowodowanym wpłynięciem w łowisko karpików, ryby cały czas buszowały w polu nęcenia.
To jeszcze starsze rodzeństwo, ale na rodziców wciąż czekam….
Doczekałem się! Kolejny karaś złocisty miał lekko ponad kilogram! Piękna, zdrowa ryba, która na finezyjnym zestawie chodziła aż miło. Mam nadzieję, że spotkamy się gdy będzie ważyła 2 kilo;)
Kilogramowy karaś złocisty – nie pamiętam kiedy ostatnio takiego złowiłem
Medalowy karaś, wrócił bezpiecznie do wody, a ja dalej wędkowałem zadowolony, że moje feedery przyginają takie rybki. Po około godzinie w łowisko weszły karpie. Pierwszego niestety nie utrzymałem i wypiął się z małego haka w krzakach, a kolejne dwa okazały się łatwymi przeciwnikami, ale małymi;)
Po karpiach nastąpił ok 20 minutowy przestój, bo zrobiły w łowisku spustoszenie i trzeba było grubiej donęcić. Trzy duże koszyki sprawiły, że ryby wróciły, ale nie od razu. Co cieszy podczas wędkowania odwiedził mnie i strażnik SSR, sprawdzając uprawnieniam, kilku znajomych i Prezes Koła, który akurat wypełnił mi przestój po karpiach ciekawą rozmową:) W sumie złowiłem ok 30 sztuk ładnych karasi, dwa karpiki, jednego niewielkiego linka i leszczyka. Jak widać czasami warto zaryzykować na grubo!
Tekst i Foto : Tomek Sikorski