ZAWODY

DWA DNI NAD RZEKĄ

    Z powodu bardzo ciepłej zimy a w zasadzie jej braku, dużo wcześniej niż zazwyczaj zacząłem poszukiwania wiślanych ryb. Ostatnie, wolne dni spędzałem nad Wisłą w poszukiwaniu leszczy bądź kleni ale niestety bez większych sukcesów. Mimo poprzednich nieudanych wypadów postanowiłem dać dużej rzece jeszcze jedną szanse i odwiedzić nową miejscówkę, która miała być pewniakiem. Na miejscu stawiłem się o świcie. Na wodzie dało się zauważyć spławiające się ryby, więc szybko zabrałem się za przygotowanie stanowiska i rozłożenie wędek. Zanętę przygotowałem dzień wcześniej by już nie tracić cennego czasu nad wodą. Ważne by zanęta była dobrze „napita” Postawiłem na leszczową mieszankę od Goldfish, która już sprawdzała mi się podczas innych, rzecznych wypadów.

Towar na wstępne nęcenie.

Koszyczki na dalszą i bliższą odległość.

Wędki postanowiłem „zaklipsować” na 25 i 35 metrze. Dwie linie nęcenia pozwoliły mi lepiej poznać zachowania ryb oraz ich upodobania. Na bliższej linii wystarczał koszyczek 20 gramowy, na dalszej nie mogłem zejść poniżej 50 gram ze względu na uciąg rzeki. Wędkowanie rozpocząłem po około 30 minutach od przyjazdu. Oczywiście nie robiłem sobie wielkich nadziei, nawet nie wierzyłem w jakiekolwiek brania, gdyż było tak na dwóch poprzednich moich wypadach.

Pierwsze branie miałem już po pięciu minutach i jako pierwsza zameldowała się płotka. Kolejne branie było bardzo widoczne i nie do przeoczenia. Około kilogramowy leszcz szybko trafił do siatki podbieraka. Co ciekawe ryby pobierały pokarm na dalszej linii i wolały mocniejszy nurt. Dopiero po kolejnych 30 minutach można było zanotować kilka delikatnych brań z bliższej odległości. Potem było lepiej bo nastąpiła seria brań. Zacząłem regularnie odławiać leszcze z krótszej linii. Ewidentnie było widać że ryby ustawiły się w placu usłanym przez wcześniej podane koszyki. Po odłowieniu 4-5 ryb brania ustawały na jakieś czas, po czym znowu rozpoczynała się seria brań. Takie serie trwały prawie do południa. Potem ryby przestały żerować a brania osłabły. Do końca wędkowania trafiały się już tylko pojedyncze sztuki.

Leszczy tej wielkości było sporo.

Ostatnie foto i ryby wrócą do wody. Czas zainwestować w większą matę.

Co ciekawe z dalszej linii przez resztę czasu złapałem tylko jednego leszcza i kilka małych kleni. Niestety przez liczne brania moja przygotowana mieszanka skończyła się przedwcześnie i nie mogłem kontynuować wędkowania. Wiedziałem, że z odpowiednim podejściem i większą ilością smakołyków uda mi się złowić jeszcze większą ilość ryb dnia następnego.

Leszcz miodowy i leszcz egzotyczny. Będzie słodko.

Następnego dnia lepiej przygotowany odwiedziłem tą samą miejscówkę, ale tym razem postawiłem na tyczkę. Na miejscu zjawiłem się bardzo wczesnym rankiem by spokojnie przygotować zanętę. Na wstępie przygotowałem 3 kg zanęty oraz kilka kilogramów glin oraz zwiększyłem ilość rybiego białka w postaci grubego białego i pinki. Łowienie rozpocząłem zaraz po wschodzie słońca co okazało się bardzo kluczowe. Przez pierwszą godzinkę złowiłem 9 leszczy, później brania lekko ustały ale nadal były w miarę regularne. Dodatkowo brały bardzo silne wiślane klenie. Brania ustały gdy nastąpiła zmiana pogody i przyszedł chłodny front, który przyniósł ze sobą silny wiatr. Najwięcej brań zanotowałem na stopa.

Kleń 42 cm to już fajny przyłów

 

Martwe kolorowe robaki smakowały leszczom najbardziej. Po prawej – Mój wynik.

To były dwa bardzo owocne dni nad królową rzek. Akumulatory mocno naładowane, teraz pozostało tylko czekać na poprawę pogody i ponownie odwiedzić wiślane ryby!

Tekst i foto: Piotrek Leleniak

 

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress