Późna wiosna to czas dużej rzeki. Zazwyczaj moją wodę odwiedzam na początku maja, ale tym razem nie wytrzymałem i w ostatnie kwietniowe dni zawitałem nad jej brzegiem. Narew o tej porze roku tętni już życiem, a jej podwyższony stan sprawia, że wiele gatunków podpływa blisko strefy brzegowej w poszukiwaniu jedzenia i powoli szykując się do tarła. Latem, w tym miejscu bywa różnie, ale o tej porze miejsce to nigdy nie zawodzi i pozwala zwyczajnie się wyłowić. Jako, że to mój tegoroczny, rzeczny rekonesans, chciałem zwyczajnie nacieszyć się każdą rybą wpadającą do siatki i popodziwiać piękno tutejszej przyrody.
Dzika Narew w pełnej krasie. Jest pięknie!
Mimo, że wieść niosła o dobrych braniach i żerujących już „fajnych” rybach, po dotarciu nad wodę doznałem lekkiego szoku. Nad brzegami nie było nikogo, dosłownie żadnego żywego ducha. W tygodniu byłoby to do zrozumienia, ale na ryby jechałem w sobotę. Taki stan rzeczy zazwyczaj nie wróży nic dobrego, ale broni składać nie zamierzałem. Nie byłem przygotowany na łowienie z ostróg, które z reguły są zajęte, dlatego pojechałem na część nurtową. Tutaj uciąg jest zdecydowanie większy, a ja nie zabrałem ze sobą lżejszych koszyków niż 40 gram. Rzucanie takimi zestawami na blaty między ostrogami mijałoby się z celem. Jeśli chodzi o mieszankę, do kotłów powędrowała waniliowa zanęta od Professa, którą po przesianiu nawilżyłem rozcieńczoną melasą. Tradycyjnie dodałem również pieczywko fluo, czyli w mojej ocenie, obowiązkowy rzeczny dodatek i 250 ml topionego białego robaka.
Waniliowy Profess Optima na dzisiejsze wędkowanie.
Melasę warto rozcieńczyć i nawilżyć nią zanętę. Atraktor waniliowy do wzmocnienia zapachu.
Ryb chciałem szukać blisko. Dokładnie na 20 metr podałem zanętę i tam lądowały zaklipsowane zestawy. Głębokość wody oscylowała w granicy 3,5 metra. Brania pojawiły się natychmiast. Pierwszy w podbieraku zameldował się dyżurny krąp, a druga ryba była już zdecydowanie większa. Niestety przez pośpiech spiąłem ją przy brzegu. Kolejne ryby były kwestią czasu. Ku mojemu zdziwieniu sporą część połowu stanowiły bardzo waleczne certy, wchodzące w zanętę falami. Oczywiście mając na uwadze trwający okres ochronny tych rybek, ograniczyłem się dosłownie do kilku fotek, po czym od razu je wypuszczałem. Ciekawostką był jednak fakt, że wcześniej w tym miejscu certy raczej nie bywały, a już na pewno nie w takich ilościach i rozmiarze.
Zaczynamy wędkowanie.
Pierwsze branie i jest rybka.
Certy to bardzo wdzięczne i waleczne ryby.
Certy jak widać wybrały białe robaki barwione na czerwono.
Dyżurny krąpas.
Ryby dobrze reagowały na podawaną zanętę. Dorzucanie kul w pole nęcenia zwiększało częstotliwość brań. W pewnym momencie na chwilę w łowisku pojawiły się płocie, ale trzy przyzwoite sztuki to jednak mało. Jeśli chodzi o płocie to zauważyłem, że z roku na rok łowię ich coraz mniej w mojej rzece. Większość połowu stanowiły krąpie i wspomniane waleczne certy. Rekonesans zrobiony. Nadchodzi czas rzecznych przygód z feederem. Wkrótce na pewno będzie co czytać.
Ostatnie fotki i zaraz rybki wrócą do siebie.
Tekst i foto: Marcin Cieślak