Flagowy, błoński zbiornik przeżywa ostatnio wędkarski renesans. Ulewy, które przeszły nad regionem jakiś czas temu podniosły lustro wody dobre pół metra. Po prawie miesięcznej tropikalnej temperaturze odrobinę się schłodziło. Kilka stopni w dół w mojej ocenie mogło sprawić, że ryby chętniej „podejdą” bliżej brzegu. Duża jak na błońskie glinki woda mogła jeszcze bardziej pomóc w realizacji mojego celu. A tym miały być leszcze… Nie liczyłem na duże łopaty, tylko na zawodnicze „chlapaki”, których na Baskiej-Nowej jest najwięcej. Jakiś czas temu na opisywanej wodzie z matchówką wojował mój redakcyjny kolega Tomek. Pewnie pamiętacie te łowy, ale jeśli ktoś przegapił wpis może po niego sięgnąć TUTAJ. Dziś przyszła kolej na mnie. Mimo, że z innym orężem, bo na wędkarską przygodę zamiast odległościówki zabrałem tyczkę, liczyłem, że i mi uda się złowić coś godnego obiektywu.
Zanęta i gliny na dzisiejsze wędkowanie.
2 kilogramy zawodniczego leszcza od Stynki powinno wystarczyć na wędkowanie.
Ziemia bełchatowska i glina Competition od Gliny Natura stanowiły mój podkład dla dżokersa.
Na mój trening zabrałem 350 gram dżokersa, 250 ml pinki i tyle samo białych. W moim kotle rozrobiłem 10 litrów mieszanki glin Competition i ziemi Bełchatowskiej od Gliny Natura. Na donęcanie przygotowałem 2 litry gliny ze 100 gramami dżokersa. Całość mocniej skleiłem bentonitem. Zanętę w tym dniu stanowiła zawodnicza mieszanka leszczowa od Stynki, do której wsypałem połowę pinki i białych. Zanętę testowałem kilkukrotnie z Tomkiem Iwanowskim na innym łowisku i za każdym razem towar się sprawdzał. Wiedziałem też, że wspomnianą zanętę akceptują, kapryśne ryby z Nowej- Babskiej. Gdyby ktoś zechciał poczytać o wcześniejszym, przykładowym stosowaniu Stynki, może kliknąć TUTAJ.
Na wstępne nęcenie do wody poleciało 8 kul.
Ciche podanie zanęty to zawsze szansa na bonusa.
Na wstępne nęcenie przygotowałem 8 kul wielkości pomarańczy i 2 kule zanęty. Resztę zostawiłem do tak zwanego kubka. Ryby od pierwszego wstawienia plądrowały wszystko co podałem im na haczyku. Stało się! Drobnica opanowała łowisko, a ja przeżyłem spore rozczarowanie. Dobre kilka lat nie widziałem tak małych ryb na „Babskiej”. Żebyście widzieli moje zabiegi i próby przebicia się przez małe piranie! Ryb było po prostu zatrzęsienie. Małe leszczyki, płotki wielkości palca oraz niewymiarowe, drobne jaziki meldowały się co kilka chwil. Ochotka, która miała być w tym, dniu niezastąpiona poszła w zapomnienie. Ba, na domiar złego z zanęconego łowiska wyjąłem 2 raki pręgowane. Jedyne co przyszło mi w tym momencie do głowy to donęcenie jeszcze większą ilością zanęty i gliny oraz powiększenie rozmiaru przynęty. Wydłużyłem także przypon, który cały spoczął na dnie. Wedle zasady wóz albo przewóz…
Rak pręgowany żyje nawet w beztlenowych wodach. Nie może być on wyznacznikiem czystości wód.
Tej wielkości ryb w łowisku było zatrzęsienie.
Tym razem wzięła nieco większa ryba.
Jeden z wymęczonych średniaków.
Systematycznie powiększany rozmiar przynęty w końcu przyciągnął większe sztuki. 4 białe robaki podane z dna, pozwoliły mi dobrać się do średnich leszczy. Trafił się także większy okoń i „podwymiarowy” karpik, który na cieniutkiej gumie walczył niczym lew. Tak czy siak w końcu zacząłem łowić ryby, po które przyjechałem nad wodę. W siatce zatrzepotało także kilka przyzwoitych płotek. Oczywiście nie uniknąłem drobnicy, która raz na jakiś czas brała nawet na pęczek białych, ale cieszyło mnie, że w łowisku meldują się też średnie ryby, które co ważne potrafię utrzymać i odłowić. Okazów zabrakło, ale o nich nawet prze sekundę nie pomyślałem, widząc jak dużo „żyletek” pływa w łowisku. W taką pogodę i w tym jeszcze letnim okresie mój końcowy wynik brałbym w ciemno na każdych zawodach. Babska to nierówna woda i nie zawsze wynik będzie bliski dwucyfrowego i uwierzcie mi na słowo woda ta nie ma litości i nie akceptuje błędów. Wielu znakomitych wędkarzy zdążyło się już o tym przekonać, chociażby na ostatnich zawodach organizowanych przez nasz portal.
Oprócz drobnicy w siatce meldowały się odrobinę „lepsze” leszczyki.
Mój wynik.
Podsumowując trening muszę uznać za udany. Olbrzymia ilość brań, dużo ryb i przeprowadzona w miarę możliwości selekcja sprawiły, że wracałem spełniony. Wkrótce znów zamelduję się nad brzegiem „Nowej”, a wynikami na pewno się pochwalę. Do następnego !
Tekst i foto: Marcin Cieślak
Foto: Marzena Lemańska